Dojechaliśmy na nas nocleg – ale muszę przyznać że była to jedna z gorszych podróży, ruch ogromny i jechało się bardzo ciężko. Finalnie jak dojechałem na nocleg to miałem dość. A tu w dodatku ten cholerny WIATR …
Wiało tak, że w pokoju, gdzie zawsze jest za gorąco było dość zimno, do tego stopnia zimno, że musiałem się przykryć kołdrą i kocem, by usnąć bo inaczej było za zimno. W dodatku jakaś blacha na dachu od wiatru waliła cały czas. Do prawie 3 nad ranem spać się nie dało, dopiero jak przestało wiać usnąłem … ale za chwilę budzik wyciągnął mnie nieubłaganie ze snu – pora wstawać. Tylko jeden mały problem … ciało nie chce wstać. Zaczyna się extra 🙁
Całe szczęście że wiatr (przynajmniej w miejscu noclegu) przestał wiać. Dojeżdżamy na parking w Palenicy Białczańskiej – 20 zł od razu płatne – istne zdzierstwo 🙁 Ruszamy w zaplanowaną trasę – jest 7:06 … tak tak, tak późno wyruszamy, bo ten wiatr ….
Idzie się dość dobrze, śnieg, lekki mrozik, bardziej w granicach 0..-1 st C, a co najważniejsze, jest CICHO – nie wieje, co oczywiście było do przewidzenia w dolinie otoczonej drzewami i z prognozowanego kierunku wiatru.
Po chwili (7:38) dochodzimy do Wodogrzmotów Mickiewicza:
Oczywiście wita nas znajomy i wielce zachęcający komunikat:
Przypominam, że jesteśmy na drodze do Morskiego Oka, więc w miejscu gdzie ilość pseudoturystów jest większa niż na Złotym Szlaku na Krupówkach. Po co ten komunikat w tym miejscu to ja nie wiem.
Nasz następny kierunek marszu:
2h marszu i będziemy w schronisku, ciepła herbatka, ciepłe i suche miejsce, może jajeczniczka na kiełbasie …. i tutaj przeżywam szok, patrzę z niedowierzaniem poniżej drogowskazu:
I w tym momencie dowiaduję się, że schronisko jest zamknięte! Co za chory pomysł o tej porze roku, a w dodatku nigdzie (strony TOPR i TPN) nie jest ten komunikat umieszczony – kompletny brak myślenia pro turystycznego – komuś się chyba pomyliło, w jakim celu budowano schronisko górskie! to nie jest hotel! A kompletny brak informacji na ww. stronach www uważam za skrajną nieodpowiedzialność!
Po chwili wymiany pomysłów postanawiam nie zmieniać planów i idziemy zgodnie z zaplanowaną trasą.
Wchodzimy w trochę przerażający krajobraz, zniszczenia są wszędzie 🙁 aż dziwnie czuję się wśród tych stojących kikutów:
Przedzierające się Słońce i rzut oka wyżej od razu poprawia nastrój:
Idziemy spacerkiem przed siebie. Najważniejsze, że nie wieje, jest ciepło, cicho, wręcz idealnie. Żeby nie było tak kolorowo i cukierkowo to jest nudno 🙁 zero trudności, zero walki ze śniegiem, jest go po prostu za mało, nawet lodu nie ma żeby raki miały się w co wgryzać 🙁 Krok za krokiem i do przodu.
Tuż przed podejściem pod Piątkę widoki robią się już całkiem znośne 😉
![]() |
![]() |
Podniesienie głowy w górę pokazuje gdzie musimy wejść – to ten mały domek, tak mniej więcej, bo to górny postument kolejki towarowej, wejście jest lekko wyżej ponad tą stacją.
Oglądam się za swoje plecy jak idzie innym:
Nie ma co, lepiej popatrzeć w górę:
Zdecydowanie ładniejszy widok.
O 9:40 dochodzę do schroniska … wieje … to łagodne określenie, a na drzwiach “miła” kartka 🙁
Obszedłem cały teren w poszukiwaniu schronienia od wiatru, gdzie można usiąść, napić się ciepłej własnej herbaty, zjeść kanapkę … siedzę w cichym miejscu, akurat zaraz przy wyjściu z podejścia, więc czekam na resztę 🙂
Popijając gorącą herbatkę, przegryzając bułkę z miodem oczy cieszą się widokiem:
O 10:25 wyruszamy zgodnie z wcześniej obranym planem:
Nie, nie na Zawrat, ale w kierunku, bo początek naszego dalszego szlaku przebiega właśnie w tym kierunku.
Tutaj warunki są bardziej zimowe, a w dodatku ten wiatr i ostre Słońce, idę wpatrzony w ziemię, bo wiatr nie daje inaczej. W pewnym momencie zamajaczył mi przed oczami jakiś futrzany tyłek z ogonem … myślę niedźwiedź, ale o tej porze? jeszcze nie śpi? nie możliwe, podnoszę wzrok i ufff to “tylko” kozica:
Nie uciekała, bardziej sprawiała wrażenie: co za idioci w taką pogodę tutaj czegoś szukają? Dochodzimy do punktu naszej właściwej trasy (11:00):
Drogowskaz wskazuje, niespełna 2h i będziemy na przełęczy czyli jakoś o 13:00 … zbyt piękne by było prawdziwe. W między czasie okazuje się że Oskar zaginął na tym krótkim odcinku od schroniska do tego drogowskazu, szedł za nami a w pewnym momencie wydawało się nam że zawrócił.
Trochę nie wiadomo co się stało i co dalej robić.
Próbujemy jeszcze kawałek podejść, rzut oka na najbliższy cel:
ale warunki okazują się zbyt niebezpieczne, a proszenie się o kłopoty to nie w mojej naturze, podejmuję decyzję o odwrocie i powrocie do samochodu. Wiatr zrobił swoje.
W drodze powrotnej jeszcze chwilka nad brzegiem Wielkiego Stawu:
Finalnie w okolicach 14:30 meldujemy się na parkingu przy samochodzie. Szybki telefon z zamówieniem gorącej pizzy z dostawą na naszą noclegownię i odjeżdżamy.
Podsumowując, góry były, są i będą, więc jak to się mówi – jeszcze tu wrócę, może w bardziej sprzyjających warunkach. Z resztą już tu byłem zimą – fotorelacja tutaj 🙂 oj działo się w tedy, ciągle wspominamy to wyjście bo było warto 🙂