Kierunek: Dach Europy

Rok 2017 zleciał tak szybko, że nawet się nie oglądnąłem – zapewne dlatego że w planach było bardzo dużo, bardzo dużo się działo, i bardzo dużo udało się zrealizować. Cały czas w tyle głowy jednak tkwił jeden pomysł, jedna chęć. Postawić swoje stopy na Dachu Europy – Mount Blanc.

Wejście na tę górę uchodzi za dość drogie, z racji: lokalizacji (styk Francji, Włoch, Szwajcarii), kosztów noclegowych, żywieniowych, przewodnickich – a później dopiero trudne. Niestety ja bym odwrócił tę kolejność o 180 st – pieniądze się uda odłożyć, wszystko inne załatwić, skompletować, ale na szczyt trzeba samemu wejść i zejść – i to jest najtrudniejsze w tym wszystkim wg mojej oceny 🙂

Sezon wejść letnich zaczyna się na przełomie czerwca-lipca i trwa podobno do końca września (w zależności od pogody). Dlatego mając to na uwadze przygotowania rozpocząłem już w styczniu 2018, z planem wyjazdu początkiem lipca.

Po drobnych problemach na starcie – przewodnickich, bo jeden nie może, poleca kogoś innego, ten coś kręci, marudzi … ale to z racji czasu szczegóły, wyrwy w planie, a nie jakiś wielki problem.

Jak zwykle przed wyjazdem moja “ulubiona inaczej” część – pakowanie 🙁 Znowu mam nadbagaż, znowu nie mogę się zdecydować co jest niezbędne, potrzebne, zbędne, a o czym zapomniałem. Czyli norma.


8 lipca 2018 niedziela, godzina 4:45 – pobudka, wstać, ubrać się, wsiąść w samochód i jazda na parking przylotniskowy. Wylatuję do Genewy 7:30 naszym “wspaniałym” LOTem.

W samolocie pusto – może z 1/4 obsadzenia. Oczywiście poczęstunek wg LOTu dostałem, aż cud że jak poprosiłem o wodę i kawę to dostałem obie, no ale to biedny LOT.

Po 2h nudnego i monotonnego lotu lądowanie w Genewie:

Teraz muszę złapać autobus do Chaminix. I tu się robi lekki problem – oczekiwałem po Szwajcarach perfekcyjnego oznaczenia, a tu jakichkolwiek oznaczeń brak 🙁 Nie wiadomo gdzie przystanek z którego mam odjechać. Szukam autobusu OuiBus – stoi jakiś, więc pytam kierowcę czy on jedzie do Chamonix, ale nie, podobno ma podjechać inny, ale przynajmniej z tego miejsca.

Autobus bardzo komfortowy – tak to nawet ja mogę podróżować na dłuższych dystansach:

Teraz 1,5h jazdy z Genewy do Chamonix. Klima działam, wygodnie, cicho, można książkę poczytać więc czas szybko leci.

Tylko te widoki za oknem nie dają zapomnieć w jakim rejonie się znajduję:

By wreszcie mój przystanek końcowy – Chamonix Sud, leżący w dolinie, po obu stronach górki, a bardziej GÓRY, wypiętrzające się jakoś tak strasznie szybko, gwałtownie, co by nie mówić, stromo (!!)

Mieszkam w samym centrum turystycznym Chamonix – takie nasze zakopiańskie Krupówki. I tyle wspólnego – w Chamonix na tej ulicy są sklepy firmowe wszystkich liczących się w sprzęcie górskim, a na Krupówkach 🙁 szkoda pisać.


9 lipca – poniedziałek.

Plan na dzisiaj – początek aklimatyzacji. Dojście do schroniska Refuge Albert 1er – 2707 mnpm – Chamonix leży na ok. 1000 mnpm, więc trochę wysokości do zrobienia.

Część trasy pokonuję kolejką, bo dla aklimatyzacji nic nie wniosłaby, a dla sił jak najbardziej znacząca.

Ścieżka najpierw wije się na fajnych trawersach, później dociera do początku lodowca, ale jest przyjemna i pokonuje się ją dość szybko. Jest gorąco, i to największa uciążliwość.

 

Sumarycznie trasa wygląda tak:

Schronisko takie inne niż te dostępne u nas. Generalnie panujące tu zwyczaje to inny świat, w stosunku do tego co spotkasz w naszych schroniskach, i to nie tylko w tych tatrzańskich.

Już od wejścia dla mnie dziwny zwyczaj. Buty, sprzęt, wszystko ciężkie i nie potrzebne do nocowania zostawiasz w koszu w dedykowanym do tego pomieszczeniu, tam także zostają buty, a Ty wybierasz sobie z koszy klapki w których poruszasz się po całym schronisku. Czyto, porządek, ład.

Miejsce spotkań i posiłków:

Miejsca na nocleg wieloosobowe, piętrowe łóżka:

Czekając na kolację, zamówioną wraz z noclegiem i jutrzejszym śniadaniem, za jedyne 49 Euro wychodzimy z przewodnikiem nad schronisko, na lodowiec, by oswoić się z rakami, czekanem i trochę się poruszać:

Przy okazji udaje się uchwycić moment wymiany butli gazowej, służącej w schronisku do ogrzewania i gotowania. W Alpach w rejonie Chamonix (bo nie wiem czy wszędzie) całość transportu rzeczy do schronisk odbywa się tylko za pośrednictwem helikopterów, dlatego jasna staje się cena 1,15l wody w schronisku w wysokości 4-5 Euro butelka.

Wracamy na kolację. I tu kolejne miłe zaskoczenie. Na stołach wraz z naczyniami do jedzenia pojawiają się karteczki z nazwiskami osób, które tu mają siedzieć (!!) rewelacja – nie ma bałaganu, każdy wie gdzie ma siedzieć i jednocześnie nikt nie uprawniony do posiłku się nie przypałęta.

Zaczynają wjeżdżać  dania, na początek ser 🙂

A później waza zupy, cała misa kuskusu, druga misa pełna mies w sosie zażywnym, do tego woda do picia, tabasco, sól, pieprz, i jakby tego było mało na koniec jeszcze kawałek ciasta drożdżowego na deser. Takiej ilości się nie spodziewałem, najedzony pod korek mogę iść spać, bo jutro 4:50 pobudka, śniadanie i wyjście wyżej. Od tego momentu wszystkie najbliższe poranki to dla mnie pobudka w okolicach 4 nad ranem, ale jak to powiedziała moja żona: nie pojechałeś tam się wyspać 🙂

Jeszcze tylko szybki plan na jutro z obliczeniami na podstawie mapy zakładanej trasy, by wiedzieć o której musimy wyjść, by zdążyć do Chamonix na jedną z ostatnich wjazdów kolejki jako plan na środę.

Zachód Słońca na 2700 mnpm – oby tylko pogoda na jutro wytrzymała:


10 lipca – wtorek.

Po ciężkiej nocy w pokoju 10 osobowym, z jednym malutkim okienkiem, więc gorąco jak w piekle 4:30 wstaję na śniadanie, francuskie śniadanie, poza tym o tej godzinie to jeść się najmniej chce.

Szybko trzeba się ubrać w odpowiedni sprzęt, wchodzimy na lodowiec, więc innej opcji nie ma. Tzn dla mnie nie ma, chociaż Polacy słyną tutaj z chodzenia po lodowcu BEZ asekuracji, ja nie szukam bliższego kontaktu i znajomości ze szczeliną.

Cel na dzisiaj Aiguille du Tour – 3540 mnpm. Na początki drogi pogoda była doskonała, przy podejściu na przełęcz powiało chłodem, by za chwilę po wejściu na teren Szwajcarii znowu na lodowcu dawało popalić Słonko. Co tu dużo mówić – najlepiej oddadzą to zdjęcia …

 

… a jeszcze lepiej filmy:

Później już tylko pozostało zejście do doliny, tylko coś ponad 2,5km w pionie w dół 🙂

Sumaryczna trasa:

Ten dzień się jeszcze nie skończył, bo w planie jest powrót do Chamonix do miejsca noclegu, szybki prysznic, przepak i w górę 🙂

Nasz cel na wieczór to schronisko Refuge des Cosmiques (3613 mnpm), a wcześniej wjazd na Aiguille du Midi (3842 mnpm).

Niestety pogoda miała na ten wieczór swój plan, i już będąc w kolejce zaczęliśmy wjazd w takie mleko:

Ale zabawa dopiero się miała zacząć, bo do schroniska trzeba dojść 😉 Więc zwarci i gotowi po szybkim przebraniu się i przygotowaniu na czekające na nas na zewnątrz warunki ruszamy:

A teraz parę zdjęć z tego fajnego przejścia:

A jak komuś zdjęć za mało to filmik, który bardziej realnie odda to przejście i teren, w którym to się odbywało 🙂

Dojście do schroniska Refuge des Cosmiques odbywało się w takiej ograniczonej widoczności, w związku z tym zdjęć więcej nie robiłem.

Trasa na koniec dnia:W schronisku zameldowanie, kolacja, trochę rozmów ze Słowackim przewodnikiem i jego Czeskim klientem, nocleg – dawno się tak nie wyspałem 🙂 spało się wyśmienicie, gdyby nie Rosjanie, którzy zamknęli okno w nocy bo było im za zimno 🙁 a po mnie się lało z gorąca.

Jeszcze parę słów o francuskich schroniskach: obsługa niby mówi po angielsku ale ciężko się dogadać :(, żeby było łatwiej się dogadać pokoje przydzielone do spania nie mają numerków, które łatwo pokazać na palcach, ale nazwy:

Cóż – Francuzi 🙁

Plan na jutro to powrót do iglicy Aiguille du Midi, tam chwila na zyskanie aklimatyzacji na wysokości ponad 3800 mnpm, zjazd do Chamonix i nocleg na 1000 mnpm, a jutro podejście już pod atak szczytowy na Mont Blanc.


11 lipca – środa.

Dzisiaj, ponieważ czas nas nie goni pobudka o 6:30, bo o 7:00 śniadanie. A następnie w pięknych okolicznościach przyrody, przy wreszcie rewelacyjnej temperaturze na zewnątrz w okolicach -10 stC i kompletnie bez wiatru spacerujemy w kierunku iglicy Aiguille du Midi. Spokój spacerku burzy tylko co chwila ostrzeżenie przez przewodnika o przekraczaniu kolejnej szczeliny, mniej lub bardziej zarysowanej i widocznej. Poza tym podejście świetne, otoczenie jeszcze lepsze, pogoda wymarzona, ech wysokość ponad 3500 mnpm a ja się czuję idealnie, mógłbym tu zostać na zawsze.

Szkoda słów, kiedy obraz odda to zdecydowanie lepiej:

 
 

I kolejny filmik, tym razem z podejścia pod iglicę:

 

Podsumowanie tego krótkiego dnia w górach:

Teraz będąc już na dole, w Chamonix, czas na odpoczynek, naładowanie organizmu pożywieniem, przygotowanie plecaka na najbliższe dwa dni, szybki nocleg i zaczyna się kolejny dzień.


12 lipca – czwartek.

Myliłby się ten, kto pomyślał, iż pośpimy dzisiaj dłużej. Pobudka 5:30, bo o 6:20 już odjeżdża autobus pod dzisiejszą kolejkę wg naszego planu.

Dzień zaczyna się najpierw jazda autobusem, później kolejką w górę, a następnie zabytkowym tramwajem na wysokości ponad 2000 mnpm (!!) to tylko Francuzi mogli wymyślić by na takiej wysokości budować tramwaj – aż szkoda że wojna przerwała tę budowę bo mogłoby się to skończyć naprawdę spektakularnie.

Plan wg “płaskiej” mapy wygląda dobrze 🙂

B – początek kolejki linowej – Les Houches – 960 mnpm

C – tutaj wsiadamy do górskiego tramwaju – La Chalette – 1795 mnpm

E – ostatnia stacja tramwaju – Gare du Nid d’Agile – 2362 mnpm – stąd zaczyna się spacerek w górę

1 – awaryjny barak/schron po drodze – Baraque Forestiere des Rognes – 2768 mnpm

2 – schronisko Refuge de Tete Rousse – 3167 mnpm

3 – Kuluar spadających kamieni – Le Grd Couloir  – 3340 mnpm

4 – schron ratunkowy Refuge Bivouac Vallot – 4362 mnpm (plan na piątek)

5 – Mont Blanc – 4808 mnpm (plan na piątek)

Wjazd kolejką linową rozpoczyna się o 7:30 więc czekamy na pierwszy wjazd, czas gra tutaj bardzo ważną rolę, bo kuluar spadających kamieni chcemy przekroczyć przed godziną 12:00, bo w tedy jest najmniejsza jego “aktywność”.

Następnie czekamy na tramwaj który wciąga się na zębatkach słusznych rozmiarów:

Trasa także biegnie dość ciekawie, spektakularnie i widowiskowo:

Tory kończą się nagle – niestety wojna przeszkodziła a później już plany uległy zmianie:

Wyciągamy kijki trekkingowe i poszli w górę – cel na dzisiaj to Refuge du Gouter (3815 mnpm) a zaczynamy marsz z wysokości 2362 mnpm więc różnica w wysokości trochę daje popalić głowie już na starcie.

Trasa kluczy pomiędzy skałami, grzędami kamieni, i cały czas wznosi:

 

 Kończy się suche i kamieniste podłoże, na moment zaczyna się lodowiec, więc zakładamy raki, uprzęże, wiążemy się liną i dalej w górę, do dość newralgicznego punktu: kuluar Le Grd Couloir – Kuluar spadających kamieni lub potocznie nazywany: Kuluar Rolling Stones, Żleb Śmierci.

Wcześniej podniesienie głowy na dzisiejszy cel – i tu się zaczął pełny odjazd głowy:

Czerwona linia to mniej więcej trasa mojego planu przejścia i później przez kuluar zielona linia. Niebieska to alternatywne przejście przez kuluar, ale po pierwsze wyżej położone, pod większym kątem a więc dłuższe przejście i co najważniejsze, nie zabezpieczone liną asekuracyjną, więc powiedziałbym że dla sporych ryzykantów.

Zgodnie z planem jesteśmy przy nim przed 12:00 więc jest w miarę spokojnie. Trawers znajduje się na wysokości 3340 m n.p.m. Nachylenie ściany ma w tym miejscu 48 stopni. Długość trawersu wynosi około 50-60 metrów, w żlebie znajduje się stalowa lina, która ma na celu podniesienie bezpieczeństwa. Niby nic szczególnego technicznie, ale te “latające” kamienie i spora śmiertelność ludzi w tym miejscu robi wrażenie.

O dziwo przechodzimy przez niego lekko szybszym krokiem na spokojnie – doskonała asekuracja na stalowej linie poprowadzona przez mojego przewodnika po prostu to ułatwiła i pozwoliła lekko wyciszyć głowę 🙂

Teraz zaczyna się ok 800m w górę kamienna ściana, o nachyleniu tak na oko coś w przedziale 60-70 stopni, nie ubezpieczona, ze sporą ilością drobnych kamieni i piasku który ucieka spod butów jak chce. Nie ułatwia do tego spory ruch turystów w obu kierunkach, więc sporo mijanek i wyszukiwanie alternatywnych tras przejścia.

I w tym miejscu kończy się moja historia – wysokość 3411 mnpm 🙁 Niestety gdzieś na wysokości ok 3100 mnpm coś zakuło mnie w lewym kolanie, ale po chwili odpoczynku przeszło i szedłem dalej. Później weszliśmy na lodowiec, więc szło mi się w ogóle świetnie, aż do tej 800m ściany. Tutaj niestety trzeba wysoko podnosić kolana, balansować ciałem na kamieniach i wciągać się w górę, kolejny krok i ukłucie, za chwilę kolejne. Proszę o chwilę odpoczynku. Niestety od wewnętrznej strony lewego kolana dokładnie mogę wyczuć miejsce które boli pod lekkim naciskiem i czuję, że kolano puchnie. Jeszcze próba podejścia wyżej, ale po wielkiej walce ze sobą i swoimi myślami podejmuję decyzję – rezygnuję z wyjścia wyżej, bo nie wiadomo jak to się skończy – schodzę do Chamonix. Samo zejście będzie niezłym wyzwaniem dla tego kolana.

Krótka wymiana zdań z przewodnikiem, ocena sytuacji i odwrót. W kuluarze jesteśmy 13:30 co już dobitnie podkreślają spadające kamienie w znacznie większej ilości niż jak podchodziliśmy, ale i tak spokojniej niż widziałem na filmach w Internecie jak to może wyglądać.

Przejście odwrotne zajmuje dosłownie chwilę, nawet nie zakładaliśmy raków, bo dłużej by to trwało niż samo przejście:

Schodzę tą samą drogą co podchodziłem, więc dobrze że mam ślad GPS bo oznaczenie szlaków we Francji, na tak uczęszczanej trasie jest fatalne 🙁 Szlak wyznaczają czerwone kreski albo kropki namalowane na kamieniach, o takie:

Po dość ciężkim zejściu, kolano co parę kroków nie dawało o sobie zapomnieć, szczęśliwie dotarłem do górnej stacji tramwaju – teraz to już tylko dotrzeć do miejsca noclegu.

Zjeżdżam do Chamonix, jednocześnie kończąc swoją przygodę na tym wyjeździe w Alpach. Pozostaje mi odpoczynek i relaks w oczekiwaniu na powrót do Polski.

Tego dnia zrobiłem:


13 lipca – piątek.

Pogoda wytrzymała dokładnie zgodnie z planem, w piątkowe popołudnie zaczęło się załamanie, doszły opady deszczu w Chamonix, a wyżej śnieg.

Powiedziałbym, że wszystko zgodnie z oczekiwaniami i planem, poza tym że ja nie osiągnąłem elementu finalnego planu, z jakim tutaj przyjechałem 🙁

Co dalej? ciężko powiedzieć – zakładałem, że mogę mieć problemy z kręgosłupem (problemów brak), z prawą nogą i kolanem (problemów brak), wykluczyła mnie: lewa noga i kolano – zapewne przeciążone ochroną prawej nogi, oraz głowa, moja własna głowa. Dwa tygodnie po powrocie, kiedy powstaje ta relacja, kolano lewe zaleczone na tyle, że mogę wrócić do biegania, a co za tym idzie w głowie zaczynają się rodzić nowe pomysły, plany. Wśród tego natłoku informacji jedno jest pewne – najwięcej czasu muszę teraz poświęcić na rozbudowaniu mięśni ud w obu nogach + nieustająca walka z kręgosłupem.

Jak to już będzie dość dobrze poprawione, przyjdzie czas na inne plany, a wcześniej może trudniejsze trasy w Tatrach, chociaż wykluczając trasy wspinaczkowe i wymagające lotnej asekuracji to zbliżony poziom trudności da mi tylko Orla Perć, i Rohacze, bo reszta to raczej na pobieganie 😉


Na zakończenie nie moje zdjęcia, ale szukając tapety na telefon natrafiłem na nie – od razu wspomnienia napłynęły – ja tam byłem – te widoki … góry mają w sobie to coś, co do nich ciągnie, chce się wrócić …


PS. Filmy powstały dzięki kamerze GoPro Patryka, to ten drugi uczestnik, z którym spędziłem ten tydzień w Alpach. Gratuluję także Patrykowi zdobycia szczytu, chociaż nie było to dla niego łatwe i oczywiste – wysokość robiła swoje, ale plan zrealizował w pełni.

Wielkie podziękowania także dla przewodnika – Andrzeja Sokołowskiego za opiekę w tym czasie 🙂 Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy i gdzieś wyruszymy razem, być może z większym sukcesem.

One thought on “Kierunek: Dach Europy

Leave a Reply

Your email address will not be published.

 

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.