2 Walentynkowy Bieg Parami w Młochowie to było moje chyba najdłuższe 10km w życiu. Praktycznie pierwsze wyjście z domu po dwutygodniowej chorobie.
Grypa, zapalenie oskrzeli czy inna gruźlica – nie wiem, co za cholerstwo, lekarze są dla leszczy 😉 W każdym razie drogi oddechowe mi wyłączyło. W dzieciństwie mama zawsze, przy pierwszym po chorobie wyjściu na dwór, ostrzegała „tylko nie biegaj!”. Trzeba było mamy słuchać. A tak – ten uroczy rebusik* doskonale oddaje moje uczucia w trakcie.
Tak wiec biegniemy na 10km (była jeszcze opcja 4km i Nordic Walking). Pałac w Młochowie, a dokładniej park pałacowy, to bardzo ładne miejsce mimo, że to połowa lutego i pewnie w maju byłoby bardziej spektakularnie. Trochę kostki granitowej, trochę utwardzonej ziemi, trochę liści. Staw, mostek, kaczki. Bardzo przyjemnie. Trasa to 5 pętli po 2km. Biegniemy więc. Po pierwszej pętli mam ochotę umrzeć, żeby nie musieć biec dalej. No ale mąż, z którym obligatoryjnie biegniemy związani wstążeczką za nadgarstki, musiałby holować trupa na tej wstążce, wrzynałoby mu się w rękę, nie będę więc taka i postanawiam jeszcze nie umierać. Zaciskam zęby i biegnę dalej, w płucach gra i buczy oraz wyje jak odkurzacz po wciągnięciu skarpety. W oczach robi mi się ciemno. A tu filmowcy, fotografowie i paparazzi robią zdjęcia i trzeba wyglądać jak człowiek, uśmiechać się promiennie, żeby wyglądało że „jest cudownie, czuję się fantastycznie i generalnie kocham biegać”. Tak oto minęło 10km. Medal bardzo ładny i nierozłączny, typowy dla par – super! Nie czekaliśmy na dekorację (oczywiście nas by nie „dekorowano”), bo i tak, mimo podgrzewanych foteli w samochodzie, całą drogę do domu dygotałam jak liść.
Bieg bardzo kameralny, na ok. 100 osób (na 4 i 10km biegło po 25 par, plus 1 para NW). Z jednej strony to dobrze, bo wąskie ścieżki parkowe nie były zatłoczone, nie trzeba się było przepychać, a z drugiej jakoś tak troszkę brakowało atmosfery biegowego wydarzenia, takiego specyficznego charakteru imprezy sportowej. W sumie gdyby nie brama startowa, pomiar czasu, jednakowe koszulki i medale na mecie można by nie zauważyć, że to bieg zorganizowany. Nie było dopingujących kibiców, namiotów sponsorów, punktu z wodą, posiłku regeneracyjnego i całego tego zamieszania – ale to w niczym nie przeszkadzało, dzięki temu było spokojnie i sympatycznie, bez zadęcia rozdmuchanej otoczki. Plusem były minimalistyczne pakiety startowe (bardzo sprytnie spakowane) – bez tony śmieci w postaci ulotek, folderów i reklam sponsorów. Mnie się podobało, chętnie pobiegnę w Młochowie za rok i mam nadzieję, że w lepszym zdrowiu i formie 😉
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
*Koszulka do nabycia: http://rebelrunners.club/index.php/tsrhit-mantra-damska.html
Od wspomnianego męża.
Nie było tak źle, jak to Madzia przedstawia 😉 5 miejsce na 15 startujących par (zgłoszonych było 25 par) to tylko potwierdza – oczywiście zawsze mogło być lepiej ale i sporo gorzej, a w tych warunkach było bardzo dobrze.
Mi się bardzo podobało, właśnie dlatego, że nie było tych sponsorów, tłumów, nadęcia, przepychania i walki na trasie, po czym za chwilę osoba “walcząca” idzie środkiem bo przeholowała – liczył się sam bieg i oto w tym właśnie chodzi. W dodatku atmosfera bardzo fajna – organizatorzy nie starali się za wszelką cenę być na pierwszym miejscu – inni się powinni od nich uczyć. Warto też podkreślić, że cena za pakiet niewygórowana, i też było czuć że to nie jest bieg komercyjny dla zarobku.
Sam medal świetnie zaprojektowany 🙂 szczególnie po założeniu na dwie szyje biegnących obok siebie przez te 10 km osób – takie symboliczne połączenie – ech te hamerykańskie Walentynki 😉
Wrócimy tam na pewno za rok, bo warto.