Zrobione: marcowe Tatry

Po super wypadzie w Gorce w tzw. między czasie, urodził się pomysł na wyjazd w Tatry (plany był takie). Niestety najpierw, jak to już jest normą, ekipa się zaczęła wykruszać, a później pogoda, jak to w górach bywa, zaczęła rozdawać karty.

Tak naprawdę będąc prawie 500km od miejsca celu ciężko powiedzieć co i jak się będzie działo, więc szybka burza mózgów, by opracować ewentualnie plan awaryjny na zapowiadane załamanie pogody, i jedziemy – ja i kolega Marek.

Droga do Zakopanego jak zwykle fatalna, a do tego masę wypadków, robót drogowych więc czas dojazdu wydłuża się masakrycznie 🙁 Odechciewa się wręcz jazdy 🙁 Ale dojechaliśmy cało i zdrowo na nocleg. Prognoza pogody na piątek się na razie nie sprawdziła – miało padać, a jest ładna pogoda. Jednak jak to się mówi, nie chwal dnia przed zachodem Słońca, i tak było tym razem, 3h opóźnienia w prognozie pogody i jest to co miało być 🙁 silny wiatr, z nieba walą żaby 🙁

Z pierwotnego planu rezygnujemy, bo to nie ma sensu, a ryzykować głupio i pchać się na siłę w fatalne warunki, to nie nasz sposób pobytu w górach.

Podejmujemy decyzję iż uruchamiamy plan wersja B – od razu to podkreślę, iż ten plan to w 200% pomysł Marka – samobójca? masochista? 😉 Co do planu to opis niżej, po relacji Marka 🙂

Zadowoleni z siebie i z ustalonego planu poszliśmy spać.


I teraz oddaję głos koledze Markowi, bo naszła go wena twórcza 🙂

W nocy obudził nas wiatr, który wydawało by się chciał zmieść chatkę Toporów (nasza prawie stała miejscówka na nocleg) z powierzchni Ziemi … będzie ciężko pomyślałem, ale nie, ja tak łatwo się nie poddam …

O godzinie 6:30 wstaliśmy i dzielnie walcząc ze śliską nawierzchnią dotarliśmy na parking w Palenicy Białczańskiej.

Oczywiście zgodnie z prognozą w nocy deszcz zamienił się w śnieg i było biało, lodowo, zimno.


Góry przywitały nas śniegiem, cała trasa pokryta była białym puchem. ..założyliśmy plecaki i dzielnie  okrążając punkt poboru opłat ruszyliśmy  na szlak.

Następnie walcząc, z wiejącym wiatrem, śniegiem osypującym się spod stóp, odgarniając zamarzający śnieg na twarzy, wspinając się wyżej i wyżej, nie bacząc na warunki, na zmęczenie, dzięki niezłomnej wytrwałości, hartowi ducha, niebanalnym umiejętnościom taternickim, a nawet nie zawaham się użyć słowa alpinistycznym, zdobyliśmy cel… MORSKIE OKO!!!!

Tam chronieni od wiatru w ciepłych ścianach schroniska snuliśmy dalsze plany, zdobywania Rysów, albo przynajmniej Chłopka … aczkolwiek zapomnieliśmy zimowych butów, wiec wobec tytanicznego wysiłku sprzed chwili, gigantycznej walki na szlaku zmuszeni byliśmy powstrzymać naszą niepohamowana chęć przygody i zaniechać planów na dalszą wspinaczkę.

Epilog: bohaterski odwrót …


To teraz ciąg dalszy 🙂

Na czym polega ten plan B, bo nie może być zbyt oczywiście i trywialnie? Zamieniamy ciuchy górskie na lekkie, buty górskie i raki zostają w miejscu noclegu, a na stopy trafiają lekkie buty biegowe 🙂

Dla pełności opisu – tym razem nasz pobyt w górach, w Tatrach, będzie typowo biegowy! Jako trasę, po rozważeniu szeregu opcji oraz wszelkie za i przeciw – nie do końca świadomie 😉 finalnie padło na Morskie Oko – a co – dawno tam nie byliśmy.

Fajna, prosta trasa, odległość niecałe 9km, tylko ten profil trasy – praktycznie ciągle w górę i 430m różnicy poziomów, pomiędzy startem a metą.

Wg oznaczeń szlaków 2h30min i jesteśmy – więc by nie było za łatwo i nudno – trzeba wyznaczyć sobie ambitny, ale w naszym zasięgu, cel – dotrzemy do MOK pomiędzy 1h a 1h15min 🙂 Super się ustala takie warunki siedząc na tyłku w ciepłym pokoiku 😉

Z parkingu w Palenicy Białczańskiej, po drobnych problemach z trafieniem na parking, bo górale wpadli na pomysł przebudowania parkingu, wprowadzenia oznakowania pionowego sprzecznego ze sobą, szlabanów, dzięki którym kompletnie nie wiadomo gdzie wjechać by zaparkować, wyruszamy punktualnie 7:00 w górę.

Dosłownie po chwili, parę głębszych oddechów, okazuje się, iż nasz plan z ciepłego, wygodnego pokoju mija się ostro z realizacją 🙂 a lód i śnieg pod nogami nie współpracuje tak jakbyśmy tego oczekiwali.

Ale powiedziało się A, to i trzeba powiedzieć B – brniemy dalej – im wyżej tym warunki coraz gorsze, ale nie można (podobno jednak można) zabłądzić na drodze do/z Morskiego Oka, więc odważnie ciągniemy w górę. Czas upływa, wysokościomierz wskazuje że jednak ciągle w górę a odległości jakoś tak mało i wolno przybywa.

Po chwili mijam Wodogrzmoty Mickiewicza – hmmm zamiast 45 min zajęło mi to 17 min – nie jest dobrze, ale i nie jest źle – może jakoś się uda dożyć do Morskiego Oka. Znam profil trasy, i niestety moja głowa też, więc od tego punktu robi się tylko stromiej, co błyskawicznie moja głowa przekazała do moich nóg i one stwierdziły, iż nie ma co tak szybko się ruszać, trzeba zwolnić.

Kolejny drogowskaz:

I tutaj już nie rozumiem co się stało – to pewnie wyczerpanie dało o sobie znać. Przy tym znaku byłem o 7:50, więc szybko licząc +50min to będę w Morskim Oku o 8:40, no może coś szybciej – 8:20.

Mało co widzę przed sobą bo tak śnieg wali po oczach, więc wzrok 10-15m przed sobą wbity w podłoże, by wiedzieć gdzie mniej więcej postawić stopę i truchtam w górę. Nagle – dosłownie, tak mnie to zaskoczyło – podnoszę wzrok i widzę schronisko – myślę sobie tak – o qrde – ale jestem zdymany, gorzej niż po maratonie, bo jakoś szybko mi te 50 min umknęło – musiała mi się głowa całkowicie wyłączyć. Sięgam do zegarka, by zatrzymać czas a tu widzę godzinę 8:02. Ślepy jestem, ale soczewki założyłem – coś dziwnego 🙂

Zatrzymuję się, parę głębszych oddechów, sięgam po aparat bo fotkę trzeba pstryknąć.

Wali śniegiem, widoczność kiepska. Idę do środka schroniska, czas na śniadanie 🙂

Po chwili odpoczynku, stojąc 15 min w kolejce by zamówić ciepłą herbatkę i podwójną jajecznicę na kiełbasie analizuję zapis trasy z zegarka. Wygląda iż wszystko jest OK, nie rozumiem tylko co się stało na tym odcinku od znaku z oznaczeniem 50min do schroniska – ale całość trasy z parkingu do schroniska zajęła mi 1h02min – YUPIIIII – euforia – bo w mojej obecnej formie nie liczyłem realnie na TAKI wynik! Jestem super zadowolony.

Siedzimy w schronisku, wciągamy jajecznicę, popijamy ciepłą herbatkę a za oknem coraz mniej widać i coraz bardziej słychać wiatr. Zbieramy się do zejścia na dół. Już po otwarciu drzwi na zewnątrz okazuje się iż pogoda ulega gwałtownej zmianie, zgodnie z prognozami, okropnie już wieje i wali śniegiem.

Zbiegamy do samochodu. Moje buty trzymają się rewelacyjnie, ani jednego uślizgu, ani jednego momentu zawahania że nie utrzymają mnie, poślizgną się – dzięki temu przy samochodzie jestem po 41 min 🙂 Nie było to moje najszybsze 9km biegowo, tym bardziej że tutaj z górki, ale warunki były takie:

A do tego chwilę przed tym zbieganiem, wbiegłem pod tę górę 🙂 Jest pięknie!


Wracamy na miejsce noclegu, prysznic, by się ogrzać i zrelaksować, a następnie wyruszamy na obiadek 🙂 Miasto Zakopane uruchomiło komunikację publiczną i z Cyrhli jeździ linia 11 o dość dobrych godzinach jazdy i za bilet 3 zł można dojechać wręcz na same Krupówki, a co najważniejsze i jest czym wrócić 🙂

Moja ulubiona knajpa – Bąkowa Zohylina – z nieba leje niżej deszcz więc palący się kominek od razu rozgrzewa 🙂

Zamawiam polewkę czosnkową, czarną Zohylinę ;), i oczywiście golonkę

Powoli, niespiesznie, miło spędzamy w cieple czas, rozkoszując się jadłem i piciem i wspominając nasz poranny wyczyn.

Po wyjściu z knajpy na chwilę przestało padać i odsłonił się piękny widok na góry:

Zmęczeni ale usatysfakcjonowani innym pobytem w górach, niż do tej pory mieliśmy to w zwyczaju o tej porze roku, czas spakować się i wrócić do domów.

Do następnego razu.

Dzięki Marku za wyjazd, towarzystwo i super pomysł na plan B! Następnym razem Ty ustalasz plan wyjazdu, bo ten był rewelacyjny 🙂

 

Leave a Reply

Your email address will not be published.

 

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.