Tak, jak się spodziewałam, było ciężko. Był to chyba najtrudniejszy mój bieg, najbardziej wymagający fizycznie, najciężej go zniosłam.
Niby różnica wysokości między miejscem, gdzie mieszkam, a Jasłem nie jest duża, ~200m., ale wyraźnie odczuwalna w samopoczuciu. Biegnie się zupełnie inaczej, inaczej się oddycha, inaczej serce pracuje na większej wysokości. Poza tym Jasło jest pagórkowate, więc mnóstwo podbiegów, no i pogoda zwariowała – w ciągu kilku minut na przemian słońce, deszcz, śnieżyca.
![]() |
![]() |
![]() |
Miejscami ciśnienie skakało tak, że aż zatykało uszy. Nie było lekko, ok 6km rozważałam zejście z trasy.
Ale mimo to jeśli chodzi o czas i wynik, to jakimś cudem wyszło całkiem ok 🙂
Ogólnie bieg bardzo dobrze zorganizowany, chociaż dwie pętle trochę deprymujące. Ale na każdej z nich były aż dwa punkty odżywcze (czyli w sumie na 10km można było się napić aż 4 razy i zjeść 2x, z czym nigdy nie spotkałam się na dystansie 10km!), mnóstwo obsługi (policja i straż miejska na każdym skrzyżowaniu). Pakiet lekko mówiąc, dość skromny, bo numer z chipem, agrafki i skarpetki z logo biegu (miłe urozmaicenie po koszulkach, plecaczkach i ręczniczkach). Niemile zaskoczył mnie tylko brak wody na mecie. Za to były ładne medale. Kilka fotek przed i po-biegowych…
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Z poczęstunku po mecie już nie skorzystaliśmy, mieliśmy własne plany na posiłek regeneracyjny 😉
Bardzo sprawnie były też zorganizowane biegi dziecięce: osobno biegły dziewczynki i chłopcy począwszy od przedszkolaków po zdaje się 6 klasę podstawówki. Pobiegła połowa naszych dzieci, bardzo zadowolona z imprezy, medalu i drożdżówki na mecie 😉
![]() |
![]() |
Podsumowując – bardzo przyjemnie spędzony weekend, spotkanie z rodziną, odwiedzone “stare śmiecie” – warto było. Być może w przyszłym roku znów będzie to pretekst, żeby odwiedzić piękne Podkarpacie!