Zabierałam się do tego jak pies do jeża, bo na samo wspomnienia 5.Białystok Półmaratonu robi mi się słabo, ale wypada coś skrobnąć.
Była to moja pierwsza wizyta na Podlasiu. Białystok okazał się pięknym, zadbanym, czystym i klimatycznym miastem, łączącym przeszłość z nowoczesnością.
Z jednej strony przestronna, jasna turystyczna cześć miasta, jakże różna od ciemnej, klaustrofobicznej starówki warszawskiej; z drugiej strony nowoczesna architektura (np. cudowny kampus UwB) i chociażby rozbudowana sieć ścieżek rowerowych. Wspaniała kuchnia: rosół z pielmieni, babka ziemniaczana, gulasz z baraniny, kwas chlebowy, makówki.
Ale o samym Półmaratonie.
Odbiór pakietów w sobotę w Pałacu Branickich – piękne miejsce, mieliśmy chwilę, żeby je podziwiać.
Daliśmy się zwerbować Fundacji Udaru Mózgu i dostaliśmy ich koszulki, żeby pobiec w nich następnego dnia.
W niedzielę rano podczas śniadania okazało się, że czarnoskórzy biegacze mieszkali w naszym hotelu, otarliśmy się więc o elitę półmaratonu 😉
Dzień okazał się słoneczny i gorący, już podczas rozgrzewki pot lał się po plecach i wysychało w ustach, z każdą chwilą robiło się coraz cieplej. Start o godz. 10, któremu towarzyszył strzał z armaty.
Trasa malownicza, chociaż mnie niekoniecznie podobały się liczne zawrotki i agrafki. Większa część po mieście, kilka kilometrów w lesie (okolice wspomnianego kampusu UwB, z którego wracając mogliśmy zobaczyć piękny, nowoczesny stadion Jagiellonii). Sporo kibiców na trasie, bo im akurat, w przeciwieństwie do nas, pogoda sprzyjała. Niestety doping był dość powściągliwy, tylko w niektórych miejscach kibice byli bardziej entuzjastyczni.
Wiele podbiegów, z których najbardziej wyczerpujący, taki, który wiele osób pokonał, był na ok. 18/19 kilometrze, kiedy wszyscy byli już zmęczeni, a słońce przygrzewało najmocniej, bo zbliżało się południe. Wiele osób mdlało, wymiotowało, w najlepszym wypadku przechodziło do marszu. Dobrze opisano to, co działo się na trasie na jednym z portali sportowych*:
” tego co działo się na mecie 5.PKO Białystok Półmaratonu tak łatwo nie da się zapomnieć. Jeszcze na pięć dni przed zawodami w Białymstoku, jak i w dużej części całej Polski padał śnieg, a temperatury oscylowały w granicach 3-5 stopni. Pogoda z zimowej zmieniła się na letnią w sobotę…(…)
Wiadomo, że organizm sportowca musi mieć trochę czasu do przystosowania się do nowych warunków. W tym celu na ważne zawody jeździ się odpowiednio wcześniej, by zdążyć się zaaklimatyzować do innej wilgotności powietrza, temperatury, godzin aktywności. Jak jednak przygotować się ma na nagłą zmianę warunków amator, który z wielomiesięcznego treningu w chłodzie nagle, z dnia na dzień startuje w okolicznościach przyrody o 20 stopni cieplejszych niż dwa dni wcześniej? Otóż nie da się. I to było widać szczególnie na mecie rozegranego w minioną niedzielę 5. PKO Białystok Półmaratonu (…)Do szpitali trafiło dwanaście skrajnie wycieńczonych i odwodnionych osób. Kilkunastu kolejnym udzielono doraźnej pomocy bezpośrednio na mecie. Tylko raz w życiu, a widziałem przecież setki biegów, byłem świadkiem większej liczby wnoszonych na metę biegaczy. Że służby medyczne miały dużo pracy to truizm. Momentami niemal brakowało rąk i noszy do pomocy.”
Było naprawdę ciężko, krótkie punkty nawadniania, wolontariusze słabo radzili sobie z nalewaniem i podawaniem wody, która zresztą podobno szybko się skończyła, i dla biegaczy z końcówki nabierano już wodę przeznaczoną do moczenie czapeczek i gąbek (czytałam wypowiedzi, że była zapiaszczona i słonawa od potu!). Zabrakło nawet jednorazowych kubeczków, które potem zbierano z ziemi, żeby nalać dla kolejnych biegaczy. Znak to, że zaczął się sezon na bieganie z własną wodą i bidonami. Na trasie na szczęście jeździli wolontariusze na rowerach, którzy podawali butelki z wodą.
Ciekawostką i nowinką była możliwość skorzystania z aplikacji Pic2Go, dzięki której, za darmo, w specjalnym albumie na naszych kontach na fb lądowały automatycznie nasze zdjęcia (łącznie z oznaczeniem miejsca na trasie i aktualnego tempa) oraz filmik zmontowany ze zdjęć.
Tak wyglądają migawki z mojego biegu 🙂
Meta na ul. Lipowej, spektakularna, którą jednak wiele osób przekroczyło z pomocą, co można zobaczyć na filmie – polecam, bo można pooglądać zwycięzców, trasę i armagedon na mecie 😉
A na mecie medal z Florą, będący kopią jednej z rzeźb w pałacowy ogrodzie.
Woda, bezalkoholowe piwo, babka i kiszka ziemniaczana, wielkie ciastko. Były też, co ciekawe, zbiorniki z wodą z kostkami lodu, w której można było zanurzyć nogi; była “ścianka”, przy której można było zrobić sobie zdjęcie z hostessami trzymającymi cyferki reprezentujące nasz wynik na mecie. Spory wypas 😉 Niestety strefa mety była zorganizowana dość rygorystycznie i jak się nieopatrznie ominęło jakieś stanowisko, ochrona nie pozwalała się już cofnąć, żeby nie robić bałaganu chodząc “pod prąd”, przez co mnie akurat różne “atrakcje” ominęły. A człowiek zmęczony na mecie jest w takim amoku, w takiej ekscytacji i emocjach, że słabo przetwarza informacje 😉
Podsumowując: bieg trudny, chociaż jakimś cudem w takich warunkach udało mi się poprawić życiówkę z Półmaratonu Warszawskiego, który odbywał się w niewątpliwie bardziej komfortowej (dla biegania) aurze
Białystok piękny i gościnny i warto tu wrócić, szczególnie jeśli warunki dojazdu się poprawią, bo póki co jedzie się albo w korku albo w w niekończącej się budowie.