Minęło sporo czasu od mojego wyjazdu w zimowe góry, ale w między czasie było sporo innych wyzwań i już brakło miejsca. Wreszcie się udało wyjechać 🙂 Bez ambitnych planów, bez “zdobywania”, tylko “spacerek”.
Ponieważ pogoda zrobiła swojego psikusa i zaskoczyła jak zwykle 😉 nie tylko drogowców, w połowie listopada mamy w górach regularną zimę 🙂
Szybki pomysł na wyjazd w tej pogodzie i cel wybrany – spacerkowo, bez spiny, bez gonienia, bez ryzykowania – jak to przystało na starszych ludzi 😉 pójdziemy sobie do schroniska Chochołowska, zjemy śniadanko, odpoczniemy, i jak pogoda pozwoli poczłapiemy wyżej, a gdzie to się okaże jak będzie z pogodą i siłami.
Przyjazd w piątek w nocy – gigantyczne korki podczas drogi nie ułatwiały sprawy, a padający deszcz prawie na całej trasie, a im bliżej Tatr tym bardziej przechodzący w śnieg dawały mocno popalić.
Wybiła północ – doskonały moment by ustalić plan na jutro, właściwie na dzisiaj rano. Wstajemy o 6:00, by 6:30 być już w Siwej Polanie.
Budzik wyje … eeee … miał być wypoczynek, więc nie wstaję. Zaczyna się nieźle – wiek robi swoje 😉 na luzaka, jak nigdy. 6:40 wyglądam przez okno – oooo – jest dobrze 🙂
![]() |
![]() |
Od razu chce się wstać … a może jednak nie, łóżeczko, ciepło, sucho – po co wychodzić na taką zimę.
Jednak nie można całego dnia przeleżeć w łóżku, nie po to była ta jazda po nocy.
7:30 jesteśmy na Siwej Polanie, wyruszamy do schroniska, bo czas na śniadanie się zbliża. Świetnie, plan był 6:30, jest godzinę później – ewidentnie spacerowe i luzackie wyjście w góry.
Powolutku, krok za krokiem zmierzamy do schroniska Chochołowska. Pogoda kiepska, widoczność słaba, wchodzimy w jakąś chmurę, nie widać w ogóle szczytów i co się dzieje wyżej. Natomiast idzie się bardzo fajnie, podłoże zmrożone, nie wieje, pada lekki deszcz ze śniegiem.
O 8:50 dochodzimy do schroniska. Wreszcie czas na jajecznicę na słoninie (ceny kosmiczne jak zwykle w naszych schroniskach 🙁 ) i gorący kubek herbaty z termosu.
Odpoczywamy – qrcze – już nie pamiętam kiedy ten odcinek pokonywałem w tak długim czasie – jakieś 25kg wcześniej 😉 – chyba faktycznie nie mam sił, albo potrzeby by “gonić”
Po godzinnym (!!) odpoczynku w schronisku zapada dalsza decyzja – idziemy wyżej – ścieżką w kierunku Grzesia, bo nie chce mi się przecierać innego podejścia.
Chmury, chmury … nic nie widać … aż nagle malutkie okienko, błękit nieba, widać szczyty – ech – tego mi trzeba było – góry drażnią się ze mną, tak zadziornie pytają, czy to jeszcze pamiętam?
Trasa na Grzesia (Lucna) przedeptana, idzie się w dolnej części bardzo fajnie, spokojnie. Co najważniejsze ludzi jakoś mało, więc jest doskonale, w dodatku bezwietrznie, ok +2 stC.
![]() |
![]() |
Niestety, a może stety, im wyżej wchodzi się coraz bardziej w chmurę, czuć to i na skórze, i w płucach, ciśnienie się bardzo szybko zmienia. W dodatku widać mało.
![]() |
![]() |
Szlak niby przetarty, ale robił to ktoś bez znajomości poprawnego przebiegu i powyżej linii lasu poszedł na “skróty”, co w konsekwencji spowodowało, iż podejście zrobiło się dość mocne i strome. W dodatku mało co widać, ciężko określić gdzie się tak naprawdę jest, więc idziemy po śladach, póki jest bezpiecznie to nie ma co kombinować.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
O dziwo w tych warunkach praktycznie nie wieje, lekki wiaterek, jak na to miejsce jest wręcz przyjemny.
Po mniej więcej 1,5h podejścia stajemy na Grzesiu. Liczyłem że wyjdziemy ponad chmurę, albo na górze rozwieje, ale niestety pogoda miała dzisiaj inny plan.
W dodatku widok w kierunku Rakonia, Wołowca był taki:
Tak dla porównania w innych warunkach pogodowych powinno to wyglądać tak:
Temperatura na szczycie ok +1 stC, wiatr ok 6-10km/h – normalnie jak nie w tym miejscu. Stoimy, czekamy, może się przejaśni, zwiększy widoczność, mija 5, 10 min, bez zmian. Nie ma co się pchać dalej, bo to byłaby sztuka dla sztuki, widoczność żadna, więc i przyjemności nie ma, schodzimy.
Poza tym planem minimum było dojście do schroniska, doszliśmy do Grzesia, więc jest dobrze, jak na pierwszy raz po dłuższej przerwie i mojej kontuzji kręgosłupa nie ma co przeginać. Odwrót, i do samochodu, prawdę mówiąc to prawie 10 km w dół 🙂
Ludzi coraz więcej na trasie, ale schodzi się doskonale, schodzi, miejscami zbiega, szkoda wstrzymywać nóg, jak tak same chcą nieść, w dodatku sporadycznie widać trochę więcej i dalej.
Tak się dobrze schodzi, że w 35 min jesteśmy w schronisku 🙂 Teraz jeszcze monotonne dojście do samochodu, ale cóż, nikt nas nie goni, więc się doczłapiemy, chociaż żołądek zaczyna o sobie przypominać coraz bardziej.
Reasumując dzień bardzo udany, wyjazd jak najbardziej też, apetyty zaostrzone, trzeba niebawem wrócić, bo te powroty są najlepsze!
Zrobiony dystans ponad 21km, półmaraton zaliczony z przewyższeniem prawie 800m więc nie ma co narzekać.
Niestety buty mnie obgryzły, kręgosłup dobitnie dawał znać o sobie, więc zbierając to wszystko w całość decyzja o “spacerku”, odwrocie i na spokojnie była jak najbardziej na miejscu.