Jakoś tak się poukładało, iż sierpień stał się bardzo aktywnym miesiącem – muszę odbić sobie miesięczną kontuzję z przełomu lipca/sierpnia, która wykluczyła mnie z normalnej aktywności.
Tym razem wspólnie z kolegą Oskarem pojechaliśmy na weekend, aby odreagować, odpocząć … taaak, taki był mój “plan”, Oskar to interpretował trochę inaczej.
Wyjazd – piątek, 29.08, praktycznie to była już sobota 30.08 godzina 00:30 – startujemy z Warszawy, kierunek -> okolice Żarnowca. W tym tygodniu byłem już na styku Polski-Słowacji-Ukrainy w Bieszczadzkich górach, teraz nad morze, i znowu mój organizm dostanie w kość za te odległości i zmiany klimatyczne 🙁
Po dość męczącej nocnej jeździe w autobusie, który miał być komfortowy, a okazał się “mordownią”, o 8:30 w sobotni poranek dotarliśmy na punkt startu naszej pierwszej eskapady – spływ kajakiem.
Trochę ludzi było, więc zanim wszyscy się ogarnęli, zapakowali w swoje kajaki i zwodowali to trwało i trwało i … trwało :(. Wreszcie 15 minut po 9:00 zwodowaliśmy i siebie:
Nurt był tak żwawy, iż po tej nocce usypiał wyśmienicie, dobrze że “silnik napędowy” naszego kajaka siedział jak zawsze na tyle, więc ja mogłem delektować się, a bardziej odsypiać nocna jazdę w autobusie 😉
Rzeczka spokojna, pogoda trochę kapryśna, parę minut po starcie zaczęło kapać z nieba i zrobiło się dość chłodno + nasze tyłki na wodzie + nocka nieprzespana w autobusie robiła swoje. Powolutku, a jak się później na trasie szybko okazało, najszybciej z reszty obecnych na rzece składów kajakowych, co obfitowało w całą masę wyprzedzeń, a także miejscami, z powodu słabego skoordynowani ai panowania nad kajakami prze innych, kończyło się bliskimi spotkaniami płynęliśmy przed siebie.
Ech, taka cisza, spokój, osłonięci od wiatru, do pełni szczęścia brakowało tak naprawdę przebłysków porannego słońca i byłoby idealnie. Parę minut po godzinie spływu naszym oczom ukazał się nasz cel:
Bałtyk przywitał nas nieprzychylnie, fala zbyt duża na te jeziorne kajaki 🙁 więc do Szwecji nie popłyniemy 😉
Krótka chwila na rozprostowanie, posmakowanie morskiej wody i piasku:
![]() |
![]() |
Teraz zacznie się lepsza zabawa, pół kilometra powrotu w głąb lądu, do miejsca zdania naszego kajaka. Niestety nurt tej rzeczki okazał się na tyle słaby iż płynięcie z nim, czy w przeciwną stronę, nie powodował żadnych odczuć, więc szybko osiągnęliśmy punkt zwrotu sprzętu.
Trasa kajakowa na początek sobotniego dnia finalnie wyglądała następująco:
Przybliżenie mapki na naszej trasie ukazuje jak rzeczka rewelacyjnie meandruje 🙂 Średnia prędkość wyszła mizerna, ale to praktycznie było spływanie po jeziorze, a nie po rzece.
Po chwili spacerku, zameldowaniu się w miejscu naszego noclegu, wrzuceniu coś na ząb, zamieniliśmy kajak na nasze rowery. Pogoda wreszcie się ustabilizowała, zrobiło się słonecznie, wiec po szybkiej modyfikacji planów co do trasy rowerowej wyruszamy tak, by resztę soboty spędzić na siodełku.
Znajdujemy się nad morzem, więc płasko, płasko … i lekko piaszczysto, ale jedzie się wyśmienicie:
Mamy już prawie wrzesień, więc wrzosy wyglądają pięknie:
![]() |
![]() |
![]() |
Oczywiście nie omijamy plaży, by pomoczyć stopy w naszym Bałtyku, niestety pływanie raczej dla morsów, woda za zimna na coś więcej, niż tylko stopy.
![]() |
![]() |
![]() |
Powolutku, delektując się pogodą, otoczeniem, oddychając pełną piersią jodem pedałujemy po kaszubskich ziemiach:
Oczywiście na naszej trasie nie mogło zabraknąć miejsca, w którym miała stać elektrownia atomowa – Żarnowiec. Niestety, jak byłem tam kiedy ją budowali, więcej było widać, w chwili obecnej nie zostało dla oka już praktycznie nic z planowanej konstrukcji 🙁
![]() |
![]() |
W ten oto sposób, praktycznie zakończyliśmy sobotni dzień, na sportowo, bo teraz czas wrzucić coś na ząb i zalać to wszystko bursztynowym płynem 😉
Podsumowanie zrobionej trasy:
Następny dzień – niedziela. Plan startu 8:00, pogoda tak jakby zgodna z prognozami, ciemno, wilgotno, pochmurno, nie zapowiada by się udało przejechać na sucho. Wyruszamy, kierunek -> Hel.
Oczywiście nie może zabraknąć na naszej trasie lokalnych “atrakcji” więc szybko modyfikuję trasę w GPS-ie, aby uwzględnić trasę rowerową o nazwie “Trasa zwiniętych torów” – nie wiem czy to faktyczna nazwa, ale tak ją usłyszałem.
Trasa przebiega starą linią kolejową pomiędzy Swarzewem a Krokową, dzięki UE mamy tam asfalt. Trasa zawiodła moje odczucia i oczekiwania, które zapewne były zbyt wygórowane, gdyż sama w sobie jest nudna, nieładna, i nie jest zrobiona i utrzymana tak jakbym tego oczekiwał. Np. zabrakło mi starych budynków stacji, nazw miejscowości na pełnej trasie, starych, ładnie utrzymanych peronów, ławeczek. Jest tylko wąski asfalt i … asfalt:
![]() |
![]() |
Faktem jest, iż asfalt jest równy i jedzie się dość fajnie, szkoda że trzeba zwalniać, a czasami wręcz zatrzymać się na krzyżówkach np z drogą pomiędzy dwoma polami, a skutecznie to wymuszają żółte słupy postawione pośrodku trasy. Jedyny fajny efekt uzyskuje się przejeżdżając rowerem przez wiadukt kolejowy, pod którym biegnie droga:
![]() |
![]() |
Trasa liczy ok 15km, więc równie szybko jak się zaczęła, równie szybko się skończyła, wyciągnięcie na niej przez mój rower 35km/h to był max na moje nogi i na zasoby “zębowe” moich przerzutek.
Wjeżdżamy na ścieżkę rowerową z Władysławowa na Hel. Początkowo ścieżka z nieznanych i niezrozumiałych powodów wyłożona jest kostką (!!), w dodatku tak niechlujnie, krzywo, że jazda po tym czymś, jest męczarnią, a nie przyjemnością 🙁 W dodatku oznakowanie tej ścieżki jest wzajemnie sprzeczne:
Jedziemy z dołu zdjęcia, więc zgodnie ze znakiem poziomym – pod prąd (!!) a dla wyjaśnienia, ścieżka biegnie prosto, nie skręca w lewo – to jest pieszy chodnik, a parę metrów dalej namalowany jest znak:
Więc tutaj już jedziemy zgodnie ze znakiem. Ktoś komuś kazał coś namalować, ale nie wiedział chyba dokładnie co maluje, w jakim celu, i sądząc po jakości tych malunków, od dłuższego czasu nikt tego nie skontrolował i nie poprawił – oj, to przecież jest Polska 🙁
Całe szczęście po odcinku, gdzie musieliśmy łamać przepisy ruchu drogowego poruszając się niby ścieżką rowerową, skończyła się farba i można spokojnie, po fatalnej nawierzchni jechać dalej – naprawdę asfalt w tym miejscu były tańszym i o niebo lepszym rozwiązaniem.
Pogoda nas nie rozpieszcza, pada, miejscami dość mocno, temperatura spadła, a od strony zatoki Puckiej wieje.
Oczywiście ktoś kto projektował (to chyba zbyt mocno nadużyte słowo w tej sytuacji) tą ścieżkę rowerową, nigdy na rowerze nie jechał – ścieżka w pewnym momencie niknie, nagle pojawia się po lewej stronie drogi, raczej bez oznakowania na tyle widocznego abym je zarejestrował, w którym momencie zaczęła się nowa ścieżka, w nowej lokalizacji. dDpiero “uprzejmy” kierowca samochodu sygnałem dźwiękowym i głosowym dał znać że jest ścieżka rowerowa. Sądząc po rejestracji to jakiś tubylec.
Tym razem nawierzchnia moja ulubiona, więc od razu tempo tak jakby samo się podkręca i te zakręty, pagórki, aż chce się jeszcze szybciej …
![]() |
![]() |
Chwila przerwy na zdjęcie dziwnego tworu:
Który okazuje się wytworem naszych rosyjskich sąsiadów 😉
Bez deszczu, zgodnie z napisem na pomniku, wjeżdżamy na “początek Polski”:
Robimy pętelkę po samym czubku cypla helskiego po wygodnych mostkach, dalej się już nie da:
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Osiągnęliśmy nasz cel na ten weekend. Teraz pozostaje znaleźć miejsca naszego posiłku + zaopatrzyć nasze spragnione ciała w bursztynowy płyn, przecież jesteśmy w miejscu bursztynem płynącym 😉 Mamy godzinę 13:00, autobus do W-wy odjeżdża o 18:00, mamy sporo czasu na “odpoczynek”, a ja odczuwam dziwny niedosyt jazdy – tak jeszcze 3-4h bym chętnie popedałował gdzieś, szkoda że ląd mi się skończył 😉
Podsumowanie trasy:
Tak na szybko licząc w ten weekend zrobiliśmy wodą, na nogach, na dwóch kółkach około (dane wg GPS):
- 160 km po Kaszubach
- 7300 kcal spalonych w weekend (pieczołowicie nadrabianych “olejem z rybą”, pizzą i bursztynowymi trunkami wszelakiej maści)
Wg licznika rowerowego kilometrowo wyszło 170 km.
Tak oto zakończone zostały tegoroczne wakacje – było rewelacyjnie (pomijając samą podróż do/z Kaszub autobusem).