Weekend za nami. Na wstępie dziękuję wszystkim uczestnikom za ten wspólnie spędzony czas – mam nadzieję, iż każdy z uczestników jest zadowolony, a co było złego to przepraszam i to nie byłem ja ;). Zdyscyplinowanie ekipy godne podkreślenia – realizacja planu wyjazdowego i późniejszych ustaleń prawie co do sekundy ;).
Nasz plan opisany był tutaj.
Zaczęliśmy w piątek, punktualnie (jak nigdy wcześniej) o godzinie 7:00 wyruszyliśmy w kierunku naszego weekendowego celu. Ta realizacja planu co do sekundy sprawdzała się chyba dlatego że wyjazd był w większości damski, i dziewczyny były bardzo zorganizowane. Podkreślam to tak często, bo warte to jest podkreślenia, gdyż w przeszłości zdarzały się opóźnienia już na starcie prawie 2h 😉
Po piątkowej podróży, bardzo wygodnym noclegu, nadeszła sobota, pobudka o godzinie 4:55, gdyż 5:52 autobus do naszego punktu startu. Przypominam, iż znajdujemy się na Słowacji, autobus przyjeżdża zgodnie z rozkładem – to nie Polska 😉
Po 40 min jazdy autobusem, rozpoczynamy nasz dzisiejszy plan: zielony szlak na Kralova Hola – jest godzina 6:40
Co do pogody – prognozy mówiły że ma być gorąco, sucho i prawie bezwietrznie. Rano zastaliśmy w dolinie, gdzie spaliśmy i którędy jechał autobus mgłę dość gęstą, jednakże na wysokości powyżej 900 mnpm mgła się kończyła, i zaczynała się ładna słoneczna pogoda (startujemy z 890 mnpm, ale spaliśmy na 690 mnpm).
Mgła jednak przepływała zgodnie z ukształtowaniem terenu, czasami wznosząc się wyżej, niż 900 mnpm, co stwarzało pewne obawy o jakość pogody.
Już na starcie dołączyła do nas dwójka nowych współtowarzyszy, czworonożnych, która ochoczo pomykała wraz z nami, nie reagując na żadne znaki, sygnały, słowa (wypowiadane po polsku, i może ich nie rozumieli, bo to przecież Słowacja ;))
Zgodnie z wcześniej opisywanym profilem trasy już po paru krokach zaczęło się ostre podejście, co pozwoliło na dość szybkie rozgrzanie organizmu, ale widoki rekompensowały wszystko:
Mgła spokojnie pozostawała za nami:
Mała uwaga co do samego szlaku – szlak już na początku okazał się bardzo słabo oznakowany i bardzo słabo uczęszczany, to nie polskie góry rozdeptywane tłumnie 😉 co nas tylko cieszyło bo było luźno, spokojnie i cicho. Jednakże miejscami szlak zanikał, by pojawić się dopiero parę/parędziesiąt metrów w innej lokalizacji, co nastręczało lekkich trudności w poruszaniu się w nieznanym terenie. GPS + mapa topograficzna dawał radę.
Krok za krokiem, coraz wyżej, nowo poznani towarzysze wciąż idą z nami:
![]() |
![]() |
O godzinie 7:40 nasze żołądki zaczęły domagać się śniadania, więc znajdując wygodne miejsce konsumujemy:
Po odnalezieniu przebiegu naszego szlaku w dalszej części trasy, wchodzimy w las, las który nie jest czyszczony ludzką ręką, tylko pozostawiony samemu sobie, przez co ma swój klimat:
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Zdjęcia nie oddają pochylenia, ale tak w granicach 15% było. Oczywiście w pewnym momencie szlak sobie zniknął a myśmy zostali w środku gęstego lasu – dziwne mają Słowacy podejście do znakowania szlaków, chyba tylko po to by zniechęcać, i tylko z wielkim samozaparciem ludzie wyjdą na szlak, może to i dobrze, odpadnie większość “turystów” widocznych w naszych górach w klapkach i z parasolką 😉
Po zlokalizowaniu siebie + teoretycznego przebiegu szlaku wbijamy się dalej w las, i oczywiście cały czas dość ostro w górę, ktoś sobie ręcznie nizmywalnym mazakiem napisał oznaczenie i czas 🙂 a co tam, grunt że cokolwiek jest, to nic że wskazuje prawie pionową ścianę 😉 :
Trasa się robi coraz bardzie niewygodna do chodzenia + pochylenie + wilgoć – jest ciekawie
W okolicach 9:00 opuszczamy linię lasu – jesteśmy na wysokości około 1200 mnpm, i tu zaczyna się zabawa w kotka i myszkę – gdzie jest szlak?
![]() |
![]() |
Jedyne wskazówki, jakie udaje się znaleźć wyglądają tak:
Oczywiście, żeby nie było za nudno, tak jakby do tej pory było nudno 😉 – zaczyna się Słowacka kosodrzewina, cóż, jest wyższa ode mnie (!) i gęsta jak diabli, a szlak idzie sobie o tak:
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Ktoś wspaniałomyślnie, nagle wśród tego labiryntu kosodrzewiny, na kamieniu ledwo wystającym z ziemi namalował oznakowanie szlaku – gratuluję pomysłowości – lekka mgła, śnieg, deszcz, i śmiem twierdzić że jedyną słuszną opcją jest zawrócenie, chyba że ktoś chce się zagubić w tym labiryncie, bo innej możliwości nie miałby. Z resztą nawet próba wejścia na jakąś skałę, by być wyżej i zorientować się którędy iść dawała taki efekt:
Jakąś ścieżkę widać, w tle nawet widać nasz cel 🙂 ale z innego kąta aparatu mamy taki widok:
Żeby nie było wątpliwości te skały na szczycie tego zdjęcia to punkt pośredni, do którego a wręcz przez który, prowadzi szlak.
Otaczające nas widoki, jak już się udało wejść na obszar, gdzie kosodrzewina była niższa niż my takie:
![]() |
![]() |
![]() |
Po godzinie przedzierania się przez ten kosodrzewiniasty labirynt, wysokość kosodrzewiny stała się “normalna”:
Za chwilkę jesteśmy już na 1690 mnpm (godz. 10:15) Kralova Skala:
Zapomniałem w tym momencie napisać co się działo z naszymi nowymi czworonożnymi towarzyszami, otóż gdzieś w tym lesie, natrafiliśmy na rodzinkę z dziećmi, do których pieski przylgnęły. I tutaj słowa pochwały na działający system. Usłyszeliśmy tylko część rozmowy, jaką mama tych dzieci odbyła z jakimiś służbami, zrozumiałem tyle, iż idą na Kralova Hola i będą czekali na drodze na przyjazd samochodu, aby zabrał te psy. Jak się później okazało, co według naszych realiów jest wręcz jakąś abstrakcją, te służby to zgłoszenie, przyjęły, zareagowały, i po te psy przyjechały! Wszystko się odbyło tak sprawnie, że aż niewiarygodnie. W Polsce zapewne skończyłoby się na tym, że nie udałoby się ze środka lasu dodzwonić do odpowiednich służb i tyle. Ech. To tyle zmiany tematu.
Ponieważ ten punkt, do którego doszliśmy powyżej, okazał się doskonałym miejscem na jedzenie, chwila przerwy. W między czasie rzut oka na wiatrołomy, jakie jeszcze ciągle są widoczne w Słowackich górach, niestety poczyniły wiatry w ostatnich czasach niesamowite spustoszenia:
Nasz najwyższy cel, tak już prawie na wyciągnięcie ręki ładnie widoczny:
Pogoda zgodnie z prognozą, ale jesteśmy w górach, a nie na plaży czy nizinach.
Niektórzy ten czas wykorzystują na szybką drzemkę 🙂
O 10:40 ruszamy w dalszą drogę. Chwila przedzierania się ponownie przez kosodrzewinę, oczywiście zgubienie znikającego szlaku, chwila błądzenia, i rozpoczynamy kolejne podejście, na całe szczęście już po bardzo wygodnym zboczu:
I w tym momencie zaczynają się problemy 🙁 podniesienie wzroku na nasz najwyższy cel:
i w okolicach 11:20 nasz cel przestał być widoczny, tylko przez to, że chmura przesuwała się dość szybko, można było uchwycić widok:
Temperatura, która do tej pory była w okolicy 26-28 st C, zaczęła błyskawicznie spadać, wzmagał się wiatr, wzrastała wilgotność i odczucie zimna, co jest oczywiste, kiedy się wchodzi w chmurę na wysokości 1900 mnpm. Na nasze nieszczęście, robiło się coraz ciemniej:
i przez moment ukazał się w pełnej okazałości maszt:
Podchodzę pod szalakowskaz, aby zorientować się o następnych ruchu, a także ocenić panujące warunki:
Jest godzina 11:35, ciemno, zimno, wilgotno, temperatura spada, na GPS-ie wskazuje mi 13 st C, wieje, naszego planowanego szlaku nie widać 🙁 a bogatszy o wcześniejsze doświadczenia w mizernym oznakowaniu szlaków decyduję, iż nie idziemy dalej, tylko na oznaczenia GPS-u w kompletnie obcym terenie nie zdecyduję się, nie dzisiaj, trasa ta musi poczekać na inny czas. Czekam na resztę ekipy i zapada decyzja o zmianie trasy, wybieramy niebieski szlak, i schodzimy do miejscowości Sumiac, licząc na załapanie jakiegoś środka transportu do miejsca naszego noclegu.
O godzinie 12:00 zaczynamy poruszać się po niebieskim szlaku:
Zdjęcie oddaje dość dobrze warunki jakie zapanowały, tło to nie wada aparatu, to chmura 🙁
Uciekamy z chmury, gdyż jej kolor robił się coraz bardziej fioletowo/bordowy, zapowiadający deszcz. Na całe szczęście, na wysokości ok 1700 mnpm wychodzimy z chmury.
Temperatura robi się bardziej znośna, i widoczność wraca do tego co było od rana. Za plecami cały czas pozostaje nam siny kolor burzowej chmury, który towarzyszy nam już do samego zejścia do miejscowości.
To nasz cel zejścia:
O 14:20 dotarliśmy na przystanek autobusowy, przy którym rozpoczynał się niebieski szlak:
Już po chwili, okazało się że za 40 min, mamy ostatni autobus, którym możemy wrócić do naszego hotelu, gdyby nie to, to pozostawała nam wizja przejścia trasy pieszo, 13,5 km.
Nasza trasa w efekcie wyglądała następująco:
![]() |
![]() |
Sumarycznie zrobiliśmy (wg zapisków mojego GPS-a):
- długość trasy: 13,6 km
- sumarycznie podejść: 1380 m
- sumarycznie zejść: 1245 m
- czas jaki nam to zabrało: niespełna 8h
Niedziela, plan uległ kompletnemu przebudowaniu. Jaskinia odpadła tak naprawdę już wcześniej, bo poczytałem trochę o niej, pooglądałem zdjęcia, i nie warto płacić za wejście. Wyjście w góry, z racji czasu odpadło – za mało czasu, a za długa i męcząca droga powrotna do domu. Wygrała opcja #3 – zwiedzanie takiego obiektu 🙂
Dla zainteresowanych większy opis TUTAJ.
Seria zdjęć z tego obiektu – zwiedzanie trwa ponad 1,5h, i sporo schodów do pokonania, ale obiekt niesamowity, na pewno warto się zatrzymać, zwiedzić, bo w Polsce nie mamy takich obiektów w takim stanie zachowanych z XIII wieku.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
I na zakończenie parę słów o kosztach, które wcześniej szacowałem, a obecnie wyszły następująco – są to moje koszty (jednej osoby), i głodny byłem i pić mi się chciało złocistego trunku 😉 :
I raz jeszcze wielkie dzięki wszystkim uczestnikom za wspaniały weekend, i nie pozostaje mi nic innego jak tylko życzyć nam wszystkim – do następnego wyjazdu!