Plan ustalony, 6:00 zbiórka przy samochodzie i wyjazd na Siwą Polanę.
Jeszcze jako wstęp krótkie słowo 🙂 Podobno misie (moja żona mówi, że to nie misie tylko niedźwiedzie) już powinny spać, i chyba było mi dane w nocy z piątku na sobotę zaznać ich snu – dobrze że one się wyspały, bo ja wcale. Nawet nazwałem tego “miśka” Marek i Oskar 😉 Oczywiście pogłośnić należy głośniki, nagrywane komórką więc słabo zbiera.
A teraz już wyruszamy, zostawiając niedźwiedzie w spokoju. Punktualnie o 6:30 jesteśmy na Siwej polanie. Szybie przygotowanie do wyruszenia i 6:33 rozpoczynamy nasz dzień.
Oczywiście nasz główny cel na dzisiaj:
Dolina Chochołowska jak zwykle zachwyca swoim pięknem, przypomnę iż dzisiaj (nasze wyjście) jest 15 listopada 2014 r.
Już za chwilę pierwszy punkt przystankowy:
Parę kroków dalej naszym oczom ukazała się cała panorama, obrazująca w całości nasz plan. Od razu okazało się, że z realizacją planu mogą być problemy:
Dla lepszego zobrazowanie umieszczam zdjęcie zrobione w zimę, prawie z tego samego miejsca:
Już tłumaczę oco chodzi. Patrząc na zdjęcie od lewej i kierując się w prawo mamy:
- Chmura – przysłania nasz główny cel – Wołowiec – na zdjęciu zimowym Wołowiec jest pięknie oświetlony
- Pierwszy wystający szczyt, nad którym widać fragmenty chmury, to Rakoń
- Najbardziej skrajnie po prawej stronie – pięknie oświetlony Słońcem to Grześ
Zdjęcie powyższe wykonałem o 7:42 – już Wołowiec był przysłonięty, a prognozy mówiły, że będzie wiało coraz mocniej z każdą godziną właśnie z kierunku Wołowiec -> Rakoń.
Tak mniej więcej w okolicach 8:00 docierają wszyscy pod schronisko na Chochołowskiej Polanie:
Niektórzy to nawet wbiegają 😉 ech jak to wolne działanie aparatu w komórce potrafi zafałszować obraz 😉
Na chwilę przerwy i podładowanie akumulatorów na podejście pod Wołowiec wchodzimy do schroniska:
O godzinie 8:33 wyruszamy w kierunku zaplanowanej na dzisiaj trasy:
Według jego wskazań na Wołowcu powinniśmy być w okolicach 11:45.
Ścieżka wije się pięknie, cały czas wznosząc się coraz wyżej – na wykresie z endomondo, umieszczonym na samym dole, widać dokładnie jak ten wzrost wysokości narasta i jak jest jednostajny przez następne 3h.
![]() |
![]() |
O 9:20 dochodzę do punktu, gdzie kosodrzewina powoli zanika, i niestety chmura daje o sobie znać. Postanawiam zaczekać na resztę ekipy, by wspólnie podjąć decyzję co robimy dalej.
Za plecami jest tak:
Ale w kierunku naszej trasy jest niestety tak:
O 9:50 dochodzi do nas ostatni Marek, który przynosi złe wieści, Oskar odpadł, a właściwie został załatwiony przez swój własny żołądek 🙁 Czeka na nas w schronisku.
To czekanie niestety nieźle mnie wychłodziło, co bardzo boleśnie za chwilę przełoży się na problemy na podejściu (na wykresie z Endomondo poniżej, jest to okolica 9 km 🙁 niezłą zapaść miałem i nawet żel energetyczny już nie pomógł uzyskać dobrego tempa marszu). Nogi błyskawicznie stały się gumowe 🙁 Do tego moja kontuzjowana noga i kręgosłup z każdym krokiem od samego parkingu przypominały o sobie, przez co i tak musiałem iść wolniej i ostrożniej stawiać stopę 🙁
Powoli pniemy się w górę.
Ponownie za plecami Grześ w dalszym ciągu pięknie oświetlony przez Słońce:
ale nasz kierunek marszu już tak ładnie nie wygląda:
![]() |
![]() |
Spotykamy schodzących chłopaka i dziewczynę, którzy przekazują nam informację, iż idą z Grzesia ale wieje masakrycznie i oni rezygnują – po ich twarzach widać, że ostro dostali od wiatru.
Po chwili przerwy tuż przed przełęczą, nie ma to jak gorąca herbata w takich warunkach, o 11:00 jesteśmy na przełęczy pomiędzy Rakoniem a Wołowcem.
Jest ostro, ale szybka wymiana opinii i podejmuję decyzję, iż idziemy na Wołowiec, podejście z tego miejsce jest szerokie, więc jest dość bezpiecznie, nawet w tych warunkach, a być tak blisko i zrezygnować szkoda.
Na podejściu pod Wołowiec okazuje się że nie jest tak źle, bo podchodzimy pod kierunek wiatru zasłonięci górą, więc docierają do nas tylko resztkowe porywy wiatru.
O 11:25 osiągamy nasz cel:
Jakoś zdjęcia fatalna, ale warunki były takie, iż zanim udało mi się zrobić zdjęcie to już obiektyw zdążył zostać oblepiony lodem i zamarznąć 🙁
Z reszta co tu dużo pisać, lepiej zobaczyć i posłuchać:
Ten krótki filmik oddaje prawie wszystko co się działo, poza tym że waliło w tym silnym wietrze zamarzającą wodą + kryształkami lodu.
Szybki odwrót w kierunku Rakonia, którego niestety już pochłonęła chmura:
A powinno w tym miejscu być tak (z takimi widokami):
Kierujemy się dalej w stronę Grzesia. Na zejściu z Rakonia dostajemy i my solidnie od wiatru, w jednym momencie zaczynam odlatywać (dosłownie), tak niefortunnie stanąłem, iż noga zabolała okropnie, przez to ustawiłem się klatką piersiową prostopadle do kierunku porywistego wiatru i … zrobiłem z siebie żagiel. Całe szczęście że zejście z Rakonia jest szerokie, a także iż obok szedł Marek, który wyciągnął swój kij trekingowy i za niego się złapałem, stabilizując swoją pozycję. Raz jeszcze wielkie dzięki Marku za pomoc 🙂 Było ostro i mogło się skończyć zgoła inaczej.
Im dalej od Wołowca, Rakonia, a bliżej Grzesia, tym chmura zanikała a wraz z nią porywy wiatru, by wreszcie docierając na Grzesia, dotrzeć tam w pełnym Słońcu:
Pozostawiając za swoimi plecami taki widok:
“Widać” Rakoń i Wołowiec – to w chmurze. Tak naprawdę to widok powinien być mniej więcej taki:
Drugi od prawej to Rakoń, a najwyższy szczyt to Wołowiec.
Rozpoczynamy zejście do schroniska. Towarzyszą nam obecni na tej trasie “strażnicy”:
I finalnie o 16:15 meldujemy się na parkingu przy samochodzie. To był piękny dzień, ale wyczerpujący w tych warunkach pogodowych, nasze żołądki domagają się solidnej porcji jedzenia 🙂
Podsumowując, z tego co mówili inni uczestnicy, wyjazd był bardzo udany, więc nie pozostaje mi nic innego jak tylko:
- wielkie dzięki dla Wszystkich uczestników za ten wyjazd
- i życzyć wszystkim do następnego razu, tym razem pokazując gdzie jest miejsce naszych żołądków 😉