Idąc za ciosem, a tak naprawdę zgodnie z planem, jaki narodził mi się w głowie leżąc w namiocie na 4500 mnpm po udanym ataku szczytowym, opisanym tutaj, postanowiłem zadziałać jeszcze w 2015 r. z jedną górą.
Lokalizacyjnie, ciężko to określić, ale niektórzy uważają ją za najwyższą górę Europy, niektórzy uważają za najwyższy Mont Blanc. Elbrus (Эльбрус lub jak kto woli Минги тау Mingi tau po karaczajsku-bałkarsku) – najwyższy szczyt Kaukazu. Dla niektórych Europa kończy się na granicy w Przemyślu 😉
Szczyty Elbrusa wyróżniają się charakterystyczną sylwetką o dwóch kopulastych wierzchołkach, odległych od siebie o ok. 3 km (na tzw. oko wydają się być tuż obok siebie):
- zachodnim (wyższym) – 5642 m n.p.m.
- wschodnim – 5621 m n.p.m.
Elbrus przedstawiany i zdobywany jest najczęściej od strony południowej z otaczających go od tej strony miejscowości, przez co wyższy wydaje się być szczyt wschodni. Jest to jednak tylko złudzenie, na fotografii lewy, wyglądający na niższy szczyt, jest w rzeczywistości wyższym:
Wiele się naczytałem o Rosji, milicji rosyjskiej i samej górze, którą pokrywa lodowiec. Muszę przyznać, że podszedłem do niej z bardzo dużym respektem. Przygotowania kondycyjne zacząłem praktycznie zaraz po powrocie z Kilimanjaro, walcząc cały czas z kontuzjami, jakie dopadały i dopadają tak naprawdę jeszcze moje obie nogi. Ale z czystym sumieniem wydawało mi się, że mogę powiedzieć, iż jestem przygotowany w miarę dobrze, czułem, że jest sporo lepiej niż było przed Kili, ale tak naprawdę wydawało mi się 🙁 Kaukaz bardzo szybko zweryfikował moje “wydaje mi się” i pokazał mi, gdzie moje miejsce 🙁
Dzień pakowania.
Wyjazd na prawie 2 tygodnie, ilość rzeczy do zabrania niesamowicie duża, rozłożone na podłodze w salonie zajęły prawie połowę salonowej podłogi (salon ma 65 m2 ;)) – i wszystko byłoby w porządku, jednak jest jedno ale – limit wagi bagażu na linii samolotowej obsługiwanej przez Rosjan – 20 kg. Po prawie 4h składania, grupowania, kompletowania, pakowania, stanąłem na wadze – 24 kg 🙁 Odpada – więc wypakowuję i robię ponowną weryfikację, decydując się tylko na niezbędne rzeczy. ok 1 godziny później staję na wadze 22 kg – nic więcej nie uda mi się zdziałać, będę się najwyżej męczył na lotnisku.
Dzień pierwszy.
Pobudka o 5:00, trzeba zjeść śniadanie bo przede mną prawie doba spędzona w podróży samochodowo-samolotowej. O 10:15 wylatuję z Okęcia do Frankfurtu … tak wiem, to w drugą stronę, ale tak jest ze względu na jeden bilet i czasy połączeń lepiej. Następnie z Frankfurtu do Moskwy.
W Moskwie na granicy papierologia i dość skrupulatna kontrola dokumentów, ale bez problemów po chwili dostaję pieczątkę w paszport + dokument potwierdzający mój wjazd do Rosji i mogę wkroczyć już w pełni na ziemie Rosyjskie.
Ponieważ do dalszej podróży mam prawie 6h to można wybrać się pozwiedzać Moskwę – czasu wbrew pozorom nie jest za dużo, bo Moskwa wielka, i odległości do poruszania się dość znaczne, ale szybko do stacji metra, w metro i na Plac Czerwony.
Pogoda na całe szczęście dopisuje i już przy zachodzącym Słońcu, wchodzę na ten sławny Plac:
Od razu w oczy rzuca się po prawej mur:
A po lewej podobno najsłynniejszy dom towarowy:
Za parę kroków kolejny sławny obiekt, gdzie kiedyś spoczywał tow. Lenin:
Prawdę mówiąc na końcu Placu chyba najsłynniejsza i najbardziej rozpoznawalna budowla:
Trzeba wrzucić coś na ząb, i przemieszczać się na lotnisko, by zdążyć na samolot do Mineralnych Wód.
Tak naprawdę to wydawało mi się, że Plac Czerwony jest znacznie większy, bardziej okazały, ale to może dlatego że to co pokazują w TV wygląda zazwyczaj inaczej niż w realu.
Niestety na lotnisku skrupulatna Rosyjska odprawa doczepiła się do nadwagi mojego bagażu i musiałem dopłacić za te nadmiarowe kilogramy – chociaż tak naprawdę to miałem mieszane uczucia czy ichniejsza waga wskazuje dokładnie to co powinna, czy celowo nie zawyżała.
Po wylądowaniu w Mineralnych Wodach (ok 2 nad ranem) w dalszą podróż zabrał mnie bud – ok 190 km przez doliny Kaukazu praktycznie do końca drogi – ok 3h jazdy. Po drodze nie obyło się bez kontroli milicji – jak dobrze pamiętam 3 razy nas zatrzymywali, ale bez większych problemów udawało się kontynuować podróż. W okolicach 6:00 już dnia drugiego dojechałem do mojego miejsca docelowego na najbliższe dwa dni.
Krótki sen po męczącej podróży czas zacząć.
Dzień drugi.
Zaczyna się śniadaniem w lokalnej restauracji – jajecznica z pomidorami lub/i z językiem wołowym:To nie jest błędne zdjęcie – to jest jajecznica wg Rosjan z pomidorami 🙂 a nie jajka sadzone. Mają też moje ulubione dwa śniadaniowe dania:
kaszę mannę:
Pyszne! i energii wystarcza na pół dnia łażenia po górach.
Tuż po wyjściu z restauracji widać cel aklimatyzacyjny na dzisiaj – taka biała kopuła obserwatorium prawie po środku zdjęcia na graniach gór – wysokość ok 3100 mnpm. Godzina 10:00 rano – wyjście.
Zapuszczam się w góry Kaukazu, coraz bardziej zachwycony ich pięknem, wielkością.
Trasa podejścia pnie się dość ostro w górę, ale jest w dolnym odcinku bardzo wygodna:
Im wyżej, tym widoki coraz lepsze:
Dosłownie przed chwilą, a tak naprawdę to minęło już 3h od wyjścia z hotelu, widać punkt startu – te budynki w dole:
Ścieżka robi się coraz węższa, kamienista, wysokość wzrasta, szum wodospadu przerywa prawie idealną ciszę:
A jednocześnie Kaukaz coraz bardziej się ujawnia, swoim pięknem i wielkością:
Ok godziny 15:00 docieram pod założony na dzisiaj cel – po drodze nie obyło się bez chwilowego załamania pogody z deszczem/gradem ale dość krótkotrwałym.
Za plecami wyłania się lodowiec, i w chmurach główny cel – Elbrus:
Oczywiście pot się po tyłku leje ostro, bo i wysokość słuszna jak na pierwszy dzień w górach. Sumarycznie trasa wyszła jak poniżej:
Ostatni odcinek to już podjazd taksówką, bo pogoda się całkiem zepsuła i ostro padało.
Dzień trzeci.
Dzień ten przywitał mnie tak jak poprzedni zakończył – deszczem, wiatrem, zimnem:
Jednak szybko pogodzie udało się uspokoić, na tyle że dało się wyjść. Tym razem cel aklimatyzacyjny na dzisiaj to sławne Beczki 3800 mnpm.
Dzisiejsza trasa wiedzie po trasie narciarskiej, pod kolejką, żeby aklimatyzacja była skuteczna i zmęczenie większe. Niestety dojście do pierwszej stacji kolejki na 3000 mnpm zakończył się już w pełnym deszczu i mgle:
Trzeba przeczekać to załamanie pogody, pogody która jak się później okaże odegrała najważniejszą rolę na tym wyjeździe.
Wreszcie pomiędzy opadami udaje się dotrzeć do Beczek na 3800 mnpm – z wiosny na dole wchodzi się w pełną zimę:
Można uznać że kolejne wyjście aklimatyzacyjne zaliczone, wysokość osiągnięta, czas spadać niżej, odpocząć bo jutro zaczyna się prawdziwa przygoda.
Dzisiejsza aktywność:
Sumarycznie przez 2 dni kosztowało to mnie ok 10000 kcal – będzie niezły wycisk – moja waga znowu poleci w dół.
Dzień czwarty.
Pogoda dalej pokazuje na co ją stać, lokalni mieszkańcy także – tak by nie zapomnieć, że jestem w Rosji:
Tak na marginesie – Rosja – wiele mówi, i czuć to na każdym kroku – mieszkam na parterze, by dojść do restauracji muszę pokonać parę schodów, tylko że tak naprawdę ciężko zwizualizować krawędzie tych stopni:
Jestem na wysokości 2350 mnpm, dolna stacja kolejki górskiej, i co jest elementem niezbędnym do tego miejsca, wg Rosjan oczywiście:
Fontanna i wodospad muszą być.
Ale czas wyruszyć w drogę. Ponieważ aklimatyzacja jest w toku, to dzisiaj do Beczek jadę kolejką, bo już z pełnym plecakiem na przebywanie w górach max 6 dób na wysokości 4200 mnpm. Plecak waży prawie 20 kg – więc jest co dźwigać na taką wysokość.
Najpierw gondolą, do której tak naprawdę strach wsiadać z racji jej wieku:
A później wyciągiem krzesełkowym, który mam wrażenie jest jeszcze starszy niż ta gondola. Ale udało się bez przestojów i niespodzianek dotrzeć do Beczek. Widok z dołu robi jeszcze dziwniejsze wrażenie:
I nagle zaskoczenie – postój “taksówek” 😉 – nie chce ci się iść wyżej? to wynajmij taksówkę – wybór niesamowity, bo od czegoś jednoosobowego:
kończąc na czymś znacznie większym:
Na taksówkę zasłużył tylko mój plecak, więc pojechał skuterem, a ja dymam na własnych nogach na 4200 mnpm – kolejny dzień aklimatyzacji niezbędny.
Widoki niesamowite:
Po zaskakująco dobrym tempie spacerku na podejściu osiągam cel na dzisiaj 4200 mnpm – baza Priut Marija 11.
Coraz bliżej cel – ten po lewej stronie, wyższy, ech to złudzenie optyczne 🙂
Najważniejszy obiekt został dość szybko zlokalizowany:
Kaukaz – co tu dużo mówić, wystarczy zobaczyć:
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Najlepiej pokazują to jednak nie statyczne zdjęcia a film (lokal nr 2 to moje miejsce na najbliższe doby ;)):
Dzień można uznać za zakończony.
Podsumowanie, niezbyt długie ale wysokość osiągnięta już słuszna:
Kolejny dzień aklimatyzacyjny. Pogoda jak marzenie, słonecznie, ciepło, bez wiatru – wręcz idealnie, aż się ciśnie na usta, że za idealnie. Wychodzę pod Skały Pastuchowa, może trochę wyżej – cel na dzisiaj 4600 mnpm.
Otoczenie z jeszcze wyższej wysokości jeszcze ładniejsze.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Kolejna wysokość w procesie aklimatyzacji osiągnięta – czuję się wyśmienicie, zadziwiająco doskonale jak na taką wysokość, ale to już nie pierwszy raz jest tak, że źle się czuję od 2300 do ok 3000 mnpm, powyżej czuję się lepiej niż na nizinach 🙂
Czas wrócić na coś do jedzenia, nocleg i kolejny dzień aklimatyzacji. Niestety docierają do mnie niepokojące informacje, iż co która grupka schodzących turystów informuje, iż nie udało się im osiągnąć szczytu 🙁
Nie ma nic lepszego po takim wyjściu jak gorąca herbata … tak, tylko skąd wodę? więc lodowiec + śnieg + garnek + palnik gazowy i mam wodę:
Także coś do zjedzenia niezbędne gdyż wysiłek duży. Żywność liofilizowana to podstawa:
W tych warunkach nie można liczyć na nic innego – mój żołądek wie to doskonale 🙁 niestety. Żywność wmuszona na siłę, ze świadomością iż zjeść coś muszę – bo żeby to było smaczne to bym nie powiedział.
A miejsce do spania:
Skojarzenia z pryczami więziennymi jakoś tak nasuwa się samo 🙂
Podsumowanie dnia:
Plan na dzisiaj 4900 mnpm – aklimatyzacji ciąg dalszy. Dzisiaj wyjście ponad Skały Pastuchowa. Nic się nie zmienia tak naprawdę, poza tym że widoki z wyższych wysokości coraz lepsze, i pogoda zaczyna odgrywać główną rolę.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Czas szybko zejść do miejsca noclegu, posilić się, bo o 3 nad ranem rozpoczynam atak szczytowy.
Podsumowanie:
Dzisiaj o 3:00 pobudka, do Skał Pastuchowa podjeżdżam ratrakiem, by oszczędzić 3h podejścia a zarazem siły na sam atak szczytowy. Pogoda jest fatalna, od wieczora sypało śniegiem, spało ok 20-30 cm, mgła ograniczająca widoczność czasami tak mocno, że nie widzę własnych butów.
Po wielogodzinnej walce z naturą docieram do “celu”:
Ech – niestety to nie ten film … prawda wygląda znacznie gorzej.
Docieram do 5410 mnpm, następnie lekkie zejście na przełęcz pomiędzy dwoma wierzchołkami Elbrus, wysokość ok 5300 mnpm, jednak trwa to strasznie długo z racji panujących warunków i nieprzetartego dojścia na szczyt. Mój przewodnik podejmuje decyzję o zaprzestaniu dalszej walki, gdyż sił coraz mniej, warunku nie poprawiają się a czas leci nieubłaganie, i być może udałoby się nam osiągnąć szczyt, ale byłoby już bardzo późno a zejście musiałoby odbywać się w nocy – za duże ryzyko.
Po prawie 9h walki ze śniegiem, pogodą i warunkami docieram do punktu wyjścia, z wielkim uczuciem porażki, bo cel był tak blisko, zabrakło dosłownie jednego dnia dobrej pogody, by osiągnąć szczyt Elbrusa.
Jestem ostro zmęczony – zapada szybka decyzja po zapoznaniu się z prognozami pogody na najbliższe 2 doby, że trzeba zjechać na dół, bo pogoda na górze nie pozwoli na żadną działalność szczytową.
Szybkie pakowanie się i zjazd ratrakiem do stacji Mir na kolejkę gondolową, a następnie do Azau, miejsca mojego wcześniejszego noclegu.
Tutaj pozostaje mi poraczyć się mizernej jakości piwem:
Ale w tej sytuacji nic lepszego nie ma sensu – porażka to porażka. Jednakże trzeba mieć w świadomości że góry były, są i będą, a z pogodą nie da się wygrać człowiekowi – nie ta siła i energia.
Dalsze dni.
Pozostałe dni spędzam na odzyskiwaniu utraconej energii, pałaszując niesamowite ilości baraniny w przeróżnej postaci:
uzupełniam utracone płyny w lokalnych restauracjach/karczmach/kawiarniach:
A także zwiedzam okoliczne góry i doliny, już w zdecydowanie mniejszym wysiłku, korzystając z udogodnień cywilizacyjnych 🙂 czyli krótko mówiąc robię to, co “prawdziwy” turysta robić powinien 😉
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Sumarycznie moja przygoda z kaukazem zakończyła się na takich wartościach:
Prawie 30000 kcal w plecy – starałem się dostarczać cały czas, na pewno ostatnie dni przeżyte na wyrobach z baraniny skutecznie tę wartość podbiły, co i widać po wadze – przez wyjazd utrata “tylko” 1.5kg, więc mizernie, tzn że wyjazd był słaby 😉
Reasumując
Nie ma co się poddawać, dlatego wyprzedzę karty historii i napiszę, że już wiem gdzie będę i co będę robił w czerwcu 2016 🙂
Obiektywnie rzecz ujmując była to najtrudniejsza moja góra na jakiej przyszło mi walczyć do tej pory ze swoją psychiką, słabościami i samym sobą, by osiągnąć jej wierzchołek. Udało mi się powrócić z niej cało i zdrowo – i to uważam za zwycięstwo – a założony cel być może uda się zrealizować następnym razem.
Najbliższy czas muszę jeszcze bardziej poświęcić na przygotowanie kondycyjne, wysiłkowe, zaopatrzyć się w znacznie lepszy sprzęt, gdyż mój obecny dokończył żywota (np odpadła podeszwa, podarły się spodnie, buty przeciekają, kurtka wiatroszczelna już wiatroszczelna nie jest itp itd) – i być może, o ile zdrowie, finanse i czas pozwolą, niebawem powalczę na tej górze raz jeszcze.
Jak z cenami? Rosja jest droga – nawet dla nas zarabiających w PLN – ceny są często wyższe niż u nas, a często porównywalne. Są też, jak to w Rosji, pewne absurdy:
- Sprite 0,6l – 60 rubli (w restauracji), poza to cena ok. 30 rubli
- Benzyna 95 1l – 35 rubli
gdyby tak dało się żyć na “benzynie” to by było sporo taniej 😉
Wszystkich zachęcam do wyjazdu w Kaukaz – może nie tak ekstremalny – ale jest tam wiele atrakcji i możliwości by podziwiać piękno Kaukazu w znacznie łatwiejszy i mniej wymagający sposób, bo naprawdę warto! To pasmo górskie jest piękne.