Rajd “Śladami Chełmońskiego” zorganizowany oczywiście przez Termy Mszczonów. To był nasz piąty rajd z Termami, ale jeszcze nigdy nie było tak blisko.
Tak blisko rozwodu 😉 , tak blisko rezygnacji i powrotu do domu.
Serio serio – było ciężko, był kryzys, nasze małżeństwo po raz kolejny zawisło na włosku i była to nasza kolejna ostatnia wspólna impreza.
Inaczej definiujmy przyjemność i rekreację. Dla mnie przyjemność na rowerze jest wtedy, kiedy można jechać niespiesznie, podziwiać widoki, czasem zatrzymać się, żeby trzasnąć fotę, itp.
Pan Mąż ma frajdę, jak jest pierwszy (* wyjaśnienie męża na samym końcu). Nie ważne, że rajd nie jest na czas i nie liczy się kolejność.
No więc rajd z Panem Mężem wygląda tak, że pędzi się za nim z językiem na plecach (on 100m przede mną), nie mając przez 4 godziny do kogo gęby otworzyć, bo Pan Mąż jest indywidualistą i nie lubi pracy zespołowej, więc nie jedziemy z grupą, do której nas przydzielono, tylko jedziemy sami.
No i oczywiście sto razy się pożarliśmy i w myślach układałam już pozew rozwodowy.
No i cóż… Rajd na orientację: żeby dojechać do pierwszego punktu kontrolnego, trzeba odgadnąć rebus i do niego (punktu) trafić. I tak 6 razy, łącznie z metą. Niestety, tym razem punkty były oznaczone niejednoznacznie, np. przy punkcie “Ruiny Starego Młyna” – w tym samym rejonie na mapie było pięć ruin starych młynów.
Błądziliśmy więc, nie tylko my, ale to było zniechęcające, w jednym miejscu krążyliśmy przez godzinę jeżdżąc wzdłuż i wszerz, nie mogąc znaleźć punktu kontrolnego. To tu byliśmy gotowi pierd…ąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady, albo przynajmniej wrócić do domu.
No ale w końcu udało nam się dotrzeć na metę, zjeść zasłużony – o, jak bardzo zasłużony! – posiłek regeneracyjny i legnąć na trawie.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Poczęstunek był naprawdę super, warto to zaznaczyć, bo to dużo więcej niż kiełbasa z ogniska – kawa, herbata, woda z cytryną i pomarańczami, pieczone ćwiartki ziemniaków, młoda kapusta i duszona karkóweczka, do tego smażona kiełbaska, pieczywo, smalec ze skwarkami i kiszone ogórki – full wypas. Tego nam zaiste było trzeba 🙂
Na koniec losowanie upominków (nic nie wygraliśmy) i można wracać do samochodu (meta była 8km od startu, gdzie czekało na nas auto, bo do Mszczonowa przyjechaliśmy samochodem z rowerami na bagażniku).
Jeden ogromny minus to czas oczekiwania na start. Organizatorzy prosili, żeby być najpóźniej o 9:00, my byliśmy o 8:30, a wyruszyliśmy o… 11:00! To 2,5h czekania! Bo się uczestnicy spóźniają, bo trzeba wszystkich podzielić na grupy i wypuszczać co 10 minut.
Na nasze nieszczęście byliśmy przydzieleni do przedostatniej grupy. Okropność, jestem pewna, że można by to zorganizować jakoś inaczej. Ale jest, jak jest. Dwa lata temu zadziałało to na naszą korzyść, bo mogliśmy pobiec w biegu z okazji 75 rocznicy bitwy pod Mszczonowem mimo, że obie imprezy – i bieg i rajd – zaczynały się o tej samej godzinie, ale ponieważ też byliśmy w ostatniej grupie rajdowej, zdążyliśmy wcześniej przebiec 5km. 🙂
Teraz odrobina statystyki: pokonaliśmy 70km,
integrując się z siodełkiem przez 4,5h (o, jak bardzo się integrując!), spaliwszy przy tym ponad 2100kcal (dla porównania, ostatni półmaraton kosztował mnie 1700kcal.)
Trzeba przyznać, że trasa jest ciekawa, ładna i za każdym razem inna, pozwalająca poznać nowe, niezwykłe miejsca, jak choćby ogromny Głaz Mszczonowski – na nudę nie można narzekać 🙂
Tak oto wyglądał dzisiejszy rajd z Termami Mszczonów. Następny we wrześniu, będzie to tym razem rajd w “Pogoni za szarlotką”. Byliśmy na nim dwa lata temu i była to świetna impreza, z wieloma atrakcjami. Prawdopodobnie znów pojedziemy, chociaż będzie to tydzień po półmaratonie w Budapeszcie, ale damy radę. Pewnie znów się pożremy na trasie, ale cóż, nie ma róży bez ognia, jak to mówią.
I jeszcze nawiązanie kulturalne. Jak już legliśmy pod remizą we Wręczy, z pełnymi brzuchami i perspektywą relaksu, na trawie po topolą, to tak patrząc na nią, przyszedł mi do głowy tytuł powieści S. Żeromskiego z 1912r. “Uroda życia” – bo to właśnie jest uroda życia. Być zdrowym, najedzonym, odpoczywać po wysiłku w ładnym, spokojnym miejscu, wśród pozytywnych ludzi.
I jeszcze jedno nawiązanie kulturalne (no mnie to się wszystko kojarzy…): fragment piosenki Maryli Rodowicz : “…a tymczasem leżę pod gruszą, na dowolnie wybranym boku i mam to, co na świecie najświętsze. Święty spokój”.
Amen 😉
Wyjaśnienie: Pan Mąż ma frajdę, nie jak jest pierwszy, tylko jak ma się przyjemność z jazdy na rowerze, jazdy tzn minimalna prędkość to 20 km/h, a z górki ciśnie się tyle ile sprzęt pozwala.
Nie ma przyjemności, kiedy się wleczemy 10 km/h (szybciej biegnę na własnych nogach ;)) i wszyscy, nawet 6-cio latka nas wyprzedza a ja muszę walczyć z utrzymaniem się w pionie na rowerze 🙂