31 Wizz Air Półmaraton, 11.09.2016r. Miałam obawy w związku z 15. rocznicą zamachów na World Trade Center w Nowym Jorku – że będzie powtórka, że tyle ludzi w jednym miejscu, europejska stolica itd. Na szczęście nic się nie stało.
Poza tym Budapeszt to nasze ulubione miasto, 14 lat temu nasze wesele odbywało się w węgierskiej restauracji Cristal – Budapest w Warszawie (już nieistniejącej), bo lubimy Węgry, Budapeszt, węgierską kuchnię. Bardzo więc cieszyliśmy się na ten wyjazd, ostatni raz byliśmy tam chyba 3 lata temu. Można będzie pysznie zjeść, połazić po mieście. W planie langosz, i odwiedziny w superfajnej, klimatycznej restauracji, gdzie jedzenie jest pyszne, porcje ogromne a ceny wprost przeciwnie. No i spacery po pięknym Budapeszcie.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Pierwszego dnia, po odebraniu pakietów startowych (wszystko zorganizowane i dopięte na ostatni guzik, pakiety skromnie spakowane z zwykłe foliowe torebki, nie tam żadne wielkie reklamówki czy plecaki) zrobiliśmy spacerem 6km na rozgrzewkę, węglowodany nabiliśmy langoszem w ulicznej budce, ale budka to nieprzypadkowa, oblegana, znana i popularna. Czeka się na jedzenie z pół godziny, ale warto czekać, w dodatku jedzenie jest śmieszne, bo przy wąskim, metalowym blacie ciśnie się z dziesięć osób jednocześnie, a kolejne czeka na miejsce. Jedzenie zbliża 😉
![]() |
![]() |
![]() |
No i niedziela, dzień biegu. Temperatura 33 stopni, niefajnie. Sorry, tu mają jeszcze gorszy klimat ;-). Na szczęście start o 9:00, bardzo punktualnie, turami, od najszybszych.
Trasa bardzo ładna, widokowa: mogliśmy zobaczyć min. Plac Bohaterów, Muzeum Terroru, Operę, Most Łańcuchowy i Most Wolności (którymi biegliśmy), Basztę Rybacką. Biegliśmy też słynnym, niezwykle pięknym XIX-wiecznym tunelem pod Wzgórzem Zamkowym oraz promenadami wzdłuż Dunaju. Było cudnie, wspaniale, wzruszająco. Biegałam w Warszawie, i w Krakowie, wzdłuż Wisły, ale nic mnie tak nie wzruszyło, jak bieg nad Dunajem. Było mnóstwo kibiców, od dzieci po staruszków (dziadziuś walący drewnianą łychą w metalową pokrywkę), wiele kapel, bębniarzy, cheerleaderek. Byli wolontariusze polewający wodą, był pan, który „karcherem”, ciągnąc wodę z rzeki, polewał biegaczy. Były punkty odżywcze średnio co 3km, z czego ostatni na ok. 20km, a na nich woda, izotoniki, banany, glukoza, magnez, cola. Full wypas, nie zjadłam swoich zapasów. Biegło się rewelacyjnie mimo upału, niosły mnie emocje, endorfiny, wzruszenie jak nigdy, no i ten langosz zjedzony poprzedniego dnia na kolację.
Ciężko zrobiło się dopiero ok. 17 km, ale to już było z górki, więc dałam radę. Miałam cichą nadzieję na zmieszczenie się w 2 godzinach, niestety nie udało się, ale i tak był to najlepszy z moich czterech półmaratonów, moja życiówka, czas 02:01:35 (rok temu, w podobnych warunkach pogodowych pokonanie półmaratonu im. Kusocińskiego w Błoniu zajęło mi 2h09min (nie pamiętam sekund)). Meta, na której wyciągnęłam przygotowaną wcześniej flagę polską i z nią przebiegłam linię mety, co zauważył dziennikarz z TVP Polonia i zgarnął mnie do wywiadu ;-).
Potem medal, dodatkowa niespodzianka: „finisher’s bag” czyli paka pełna wafelków, batoników, 1,5l butla wody, zimne piwko, jabłuszko, jakieś chusteczki, ulotki… Na bogato. W parku, w którym usytuowane było miasteczko biegowe, start i meta, ustawione były nawet przenośne umywalki, w których można było się ochlapać i obmyć twarz i ręce – super przyjemność: zmyć sól z twarzy. No i spotkanie z R., który niestety doznał kontuzji i z trudem dowlókł się do mety i poczłapaliśmy do hotelu, który był na szczęście prawie po drugiej stronie ulicy.
Odpoczynek, prysznic, i można ruszyć w miasto, na obiad, w pełni zasłużony: zapiekane z serem, panierowane pieczarki, doskonały, idealnie wysmażony wielki stek z pleśniowym, owczym serem, placki ziemniaczane i góra świeżych warzyw. Na początku chcieliśmy jeszcze zamówić zupę gulaszową, ale uczciwa kelnerka odradziła nam mówiąc, że nie damy rady, i dobrze, że jej posłuchaliśmy. Na dobicie piwo i wino, ulubiony Tokaj.
Potem znów trochę pospacerowaliśmy (ze wzgl. na kontuzję R. poruszaliśmy się głównie metrem), przypadkiem trafiliśmy na festyn/jarmark produktów regionalnych w Muzeum Rolnictwa, które z tej okazji miało „dzień otwarty” i mogliśmy podziwiać jego piękno.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Tyle atrakcji, reszta to odpoczynek i regeneracja. Ale weekend wspaniały, intensywny, piękny, wzruszający, satysfakcjonujący, choć męczący. Warto było pojechać, szczególnie, że koszt nawet nie powalał, bo bilety lotnicze odpowiednio wcześnie zarezerwowane, kosztowały nas obydwoje, w obie strony ok. 280zł. Budapeszt warty jest odwiedzenia. Mnóstwo zabytków, klimatycznych uliczek, zieleni, serdecznych, otwartych ludzi, wspaniała kuchnia.
Spodobała nam się taka biegowo-kulinarna turystyka, mamy więc kolejne plany, mniej lub bardziej dalekosiężne.