V Maraton Kampinoski

Spokojnie, to tylko półmaraton 😉

Po raz kolejny biegliśmy w Kampinosie, po raz drugi w biegu organizowanym przez grupę „Ekobiegi”. V Maraton Kampinoski, w ramach którego ja biegłam półmaraton.

Zapowiadało się sielankowo, bajkowo, kolorowo, zdjęcia z trasy urokliwe, jesienny las piękny, no cud, miód, orzeszki. Okazało się bardzo ciężko: mokre, śliskie korzenie, szyszki i błotne kałuże pokryte mokrymi, śliskimi, kolorowymi liśćmi, od wgapiania się w które po kilku kilometrach wszystko wokół wirowało i zlewało się w jedną, kolorową plamę. Takie bieganie jest najbardziej męczące chyba dla oczu i układu nerwowego, szczególnie u mnie, ze wzgl. na wrażliwe na wszelkie nierówności stawy skokowe po urazach. Muszę bardzo uważać i patrzeć pod nogi.

img_20161015_104951_hdr img_20161015_085743_hdr img_20161015_090059_hdr

Tak więc… Odebraliśmy pakiety, chociaż w sumie to z przyzwyczajenia tylko tak napisałam, bo żadnych pakietów nie było – był po prostu numer startowy 😉 Maraton startował o godz. 9, dwie godziny później – półmaraton. Było zimno i wietrznie, ciężko było zdecydować, jak się ubrać, ale ostatecznie po pierwszych kilometrach okazało się, że trafnie oceniłam sytuację i czułam się komfortowo, jak wróbelek Elemelek, który „znalazł w polu kartofelek; nie za duży, nie za mały, do jedzenia doskonały” – tak i ja: „nie za zimno, nie za ciepło, tak, że dobrze mi się biegło”. Tak, biegnąc, układałam sobie wierszyki, czymś trzeba zająć głowę.

Trasa: Nie wiem, czy ładnie, czy brzydko, bo gapiłam się maniacko pod nogi, ale na początku było szeroko i równo, potem było ciasno i nierówno, korzenie i wąska ścieżynka, po której można było biec tylko gęsiego, w dodatku poprzecinana wystającymi korzeniami, dookoła jakieś bagno. Były masakryczne podbiegi, wilgotny piach rozjeżdżony/rozkopany setkami biegnących stóp i końskimi kopytami, kupy końskie też były 😉 Z górki, pod górkę, po piachu… No ciężko, naprawdę ciężko. Ale wtedy właśnie nachodzi taka refleksja, że „co ja robię tu, uuuu, co ja tutaj robię”, i dziwię się, że daję radę. A przecież jeszcze 3 lata temu byłam zasiedziałą, prawie stukilową babą, która sportu nawet w telewizji nie oglądała (dalej nie oglądam 😉 ) a teraz biegnę sobie tu, między tymi fit, wysportowanymi ludźmi, wyprzedzam wiele osób, wielu mężczyzn i sobie biegnę po prostu i nie sprawia mi to jakiejś większej trudności. To jest dla mnie taki mały cud, nadal ciężko mi w to uwierzyć i to jest dla mnie największe zwycięstwo i największa satysfakcja. Nie czas, nie miejsce, ale to właśnie, że w ogóle tam jestem i biegnę. No ale wracając do trasy – ciekawszym punktem był cmentarz w Palmirach. Tysiące krzyży widziane z górki nad murem – to robi potężne wrażenie. Warto poczytać o Palmirach. Swoją drogą, to min. Janusz Kusociński jest tam pochowany. Obok cmentarza był też jedyny i bardzo krótki asfaltowy fragment trasy. Na trasie dwa punkty z wodą, w tym jeden też z ciasteczkami i rodzynkami.

img_20161015_134721_hdr img_20161015_090204_hdr

No ale każda trasa kiedyś się (nareszcie) kończy. Meta, medal, szybko do samochodu przebrać się (mimo chłodu, buff można było wyżymać), rozciąganie, jedzonko. Nie było najlepsze, nie zjadłam wszystkiego, najbardziej ucieszyłam się z gorącej herbaty. A potem… oczekiwanie na mojego maratończyka… Długie i nerwowe, bo jest kontuzjowany, leczy się, do końca się wahał, czy w ogóle wystartować. Czekałam więc na mecie z coraz większym niepokojem, tym bardziej, że bateria w telefonie mu padła (endomondo zgasło po 35km) i gdyby coś się stało, nie mógłby nawet zadzwonić. Ale w końcu dobiegł; wielka, wielka radość i duma! Sam o tym napisze, ja tylko mogę pisać o swoich wrażeniach. Ogromne gratulacje, to niezwykła rzecz, szczególnie jak na debiut maratoński w TAKICH warunkach.

maratonczykTo z “Bieganie metodą Gallowaya” J. Gallowaya.

Co by tu jeszcze… ogólnie fajnie, dość kameralnie, mimo, że kilkukrotnie zwiększano limit zawodników, na obu dystansach w sumie biegło ok. 500 osób. Skromnie, bez ogromnych pakietów z tysiącem niepotrzebnych gadżetów i toną ulotek; nie wiem, czy były jakieś nagrody dla zwycięzców poza pucharami, bez koszulek, ręczniczków, plecaczków, losowania nagród. Niby takie dodatkowe atrakcje też są miłe, ale tu mamy bieganie dla biegania, po prostu. Pomiar czasu, las i wio. I jak to w pewnej reklamie…

no-i-fajnie

Leave a Reply

Your email address will not be published.

 

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.