Ekstra/emalna Dycha po Piachu

W tym roku rodzinną majówkę spędziliśmy aktywnie na Pomorzu, z główną atrakcją w postaci “IV Dychy po Piachu” w Smołdzinie.
O tym, jak się cieszyłam na ten bieg pisałam już jakiś czas temu [tutaj].

Cieszyłam się ogromnie, bo i miejsce niezwykłe, i organizacja super. Głównym organizatorem jest OSP Smołdzino, a ja bardzo lubię strażaków. Mój dziadek był strażakiem, mój ojciec był strażakiem, ja też kiedyś należałam do sekcji młodzieżowej OSP, mam więc wielki sentyment. Bardzo lubię też nasz lokalny bieg “Strażacka Dycha” w Skułach. Tym razem również się nie zawiodłam.
Ale po kolei.
Dotarliśmy na miejsce biegu 30.04 około południa i zrobiliśmy całą rodziną rekonesansowe przejście trasy. Mieliśmy czas na zrobienie zdjęć, odpoczynek i zabawę na plaży.
 
Trasa biegnie na terenie Słowińskiego Parku Narodowego. Jest naprawdę pięknie.
 
 
Ze zmęczonymi dziećmi, nie zatrzymując czasu, zajęło nam to ponad 2,5h. Limit czasu podczas biegu to 1,5h. Potem był przejazd na miejsce noclegu (karczma w Skansenie wsi Słowińskiej w Klukach), obiad i relaks.
 
Rano w dniu biegu odbiór pakietów i tu miłe zaskoczenie: bardzo bogaty pakiet pełen gadżetów: lniana, okolicznościowa torba z wyhaftowanym(!) logo biegu, pamiątkowa koszulka techniczna(!), smycz, breloczek z żetonem do wózka, ręcznie wykonane, dekoracyjne ceramiczne serduszko, komplet filcowych podstawek pod kubek, drewniany świecznik, różne mapy i ulotki o regionalnych atrakcjach, kupony na kiełbaski i darmowe wejście na latarnię morską. No i oczywiście chip do elektronicznego pomiaru czasu, plus agrafki. I to wszystko za 20 zł!
 
Pogoda jak marzenie, chłodno, ale słonecznie. Tuż przed startem.
 
 
Bieg zaczął się punktualnie. Pierwsze 3 kilometry luzik – trochę asfaltu, trochę utwardzonej leśnej drogi, trochę drewnianych kładek;
 
po trzecim kilometrze zaczęła się wydma, i ciągnęła się cały kilometr. Z góry na dół, zbiegi i podbiegi i tak kilka razy. Hardcore. Piachu nasypało mi się do butów tyle, że zrobiły się dwa numery za ciasne.
 
   
 
Po zbiegnięciu na plażę, między czwartym i piątym kilometrem była woda i po jej wypiciu przez kolejne 2km dokuczała mi kolka. Ale mimo to biegło się przyjemnie – plażą, po wilgotnym, twardym piasku. Bajeczka – biec w słoneczku, smagana morską bryzą 😉 .

Po ok. 7km trzeba było wejść na super ekstra strome urwisko,

i potem cały czas pod górę, w stronę latarni.

A od latarni, ok 8km, był stromy zbieg w dół.

Ostatni kilometr to równy asfalt. I meta, na mecie ceramiczny medal, woda i… ręcznie wykonane serduszko. Mój czas: 01:02:06, miejsce open 52, miejsce w kategorii wiekowej kobiet 5.

 

A jeszcze tuż za metą złapała mnie pani z pulsometrem (wyszło 180 uderzeń na minutę). Potem pyszna zupka grochówka, kiełbaska z ogniska, dekoracje zwycięzców i losowanie nagród. Poszczęściło nam się, wygraliśmy czapeczkę sportową, etui na telefon na ramię, oraz dwa handmejdowe lampiony.

Mogliśmy wrócić do hotelu, zjeść obiad i zwiedzić z dziećmi skansen, w którym odbywało się “Czarne wesele”. Mnóstwo atrakcji, pokazów min. tańców i śpiewów regionalnych, rękodzieła, lokalnej pracy np. przy wydobywaniu torfu itp.

Mieliśmy jeszcze wrócić z dziećmi do Czołpina, żeby wejść na latarnię morską, ale przez gigantyczne korki na wjeździe i wyjeździe z Kluk, związane z dzisiejszą atrakcją skansenu, zrezygnowaliśmy. Na pewno będzie jeszcze okazja, bo warto tu wrócić.

Bieg był niesamowity, cudowne miejsce, cudowna organizacja, wspaniała atmosfera. Z takimi małymi, lokalnymi biegami jest chyba jak z niskimi facetami – mówi się, że bardziej się starają, żeby być atrakcyjnymi, mimo niedostatku centymetrów 😉 Organizatorzy kameralnych biegów też nadrabiają perfekcyjną organizacją i stwarzaną atmosferą, żeby przyciągnąć biegaczy. No i jest jeszcze kwestia finansowa. Niektórzy robią imprezę biegową dla kasy, a inni – żeby… zrobić fajną imprezę biegową. Jedni zaczynają od “zróbmy bieg, żeby zebrać wpisowe”, inni od “zbierzmy wpisowe, żeby zrobić fajny bieg”. I to się czuje, kiedy ktoś robi bieg z rozmachem i dużym budżetem, a ktoś inny z sercem i ogromnym zaangażowaniem.

Organizatorzy Dychy po Piachu stanęli na wysokości zadania. Jeśli ktoś zastanawia się, jak spędzić następną majówkę, z całym sercem, gorąco polecam ten bieg i to miejsce, warto spędzić weekend nad morzem, na sportowo, z wieloma atrakcjami!

… a teraz trochę ględzenia nie na temat (co podkreślam, bo to nie o biegu!)… 😉


To jeszcze ja (Robert) wtrącę swoje trzy grosze, żeby nie było tak różowo, jak to moja Madzia ma w naturze przedstawiać świat.

Mapa tego rejonu pokazuje iż jest to rejon przyjazny rowerom i mają ok 250km szlaków rowerowych. Ładnie, z jednym “ale”, ale bardzo znaczącym.

Po pierwsze, część tych tras rowerowych poprowadzona jest po drogach asfaltowych, tak wąskich, iż na jeden samochód praktycznie, przez co jazda rowerem staje się bardzo niebezpieczna.

Po drugie, jak na poniższej mapce:

trasa rowerowa puszczona centralnie przez wydmę Czołpińską, a więc wygląda tak:

Ja sporo jeżdżę rowerem po lasach, piaskach, górach, ale tam rowerem bym się nie zapuścił – szkoda by mi było napędu, amortyzatora i w ogóle wszelkich części rowerowych, bo po takiej wycieczce, to całość do gruntownego czyszczenia 🙁

Po trzecie – błędne oznaczenia, albo celowe wpuszczanie ludzi w maliny. Trasa oznaczona jako “ścieżka dydaktyczna” – zielony fragment odchodzący od drogi takim fajnym prawie półkolem.

Nigdzie nie jest napisane jak jest długa, a określenie “ścieżka dydaktyczna” sugeruje że dla całych rodzin, z wózkami, i wreszcie na rowerach, przyjemne przejście, tablice informacyjne, edukacyjne itp itd.. A jak jest w praktyce? Prawie straciłem buty w błotach torfowych porytych przez dziki, podmokłych bagnach, przedzierania się przez zwalone drzewa, korzenie, krótko mówiąc nie jest to “ścieżka dydaktyczna” a wg mojej oceny zwykły, żywy, dziko rosnący las – “ścieżka dydaktyczna” kończy się tylko na namalowanych co kawałek oznaczeniu szlaku.

Należy to jasno podkreślić – ta “ścieżka dydaktyczna” nie nadaje się do przejścia dla całych rodzin, dzieci, wózków, rowerów, ja ledwo co przebiegłem ją o własnych nogach, tracąc prawie bezpowrotnie w paru miejscach buty, finalnie wyglądały tak:

Sporo odpadło po jeszcze 3 km odcinku zrobionym po asfalcie 🙂 A całość tej “ścieżki dydaktycznej” to ponad 5 km! i taka informacja powinna się znaleźć przed wejściem, by wiadomo było gdzie się wchodzi.

Leave a Reply

Your email address will not be published.

 

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.