Śmiało można powiedzieć, iż świat, media i otoczenie oszalało na punkcie biegania. Praktycznie gdzie się człowiek nie obejrzy, to natrafi na jakieś artykuły, wzmianki, relacje, reklamy biegania jako takiego albo sprzętu “niezbędnego” do biegania. Przeważnie wraz z tymi informacjami przekazywana jest informacja, iż bieganie to najtańsze hobby, najtańszy sport.
Biegać można wszędzie (teoretycznie), najczęściej biegamy wokół swojego miejsca zamieszkania – bez wyjeżdżania gdziekolwiek, sami dla siebie, czasami jednostki wymagające stada szukają grup zorganizowanych bo samemu się nie chce ruszyć tyłka z kanapy.
Jednak tutaj ja mam jedno, ale za to bardzo wielkie – ALE – takie bieganie, tylko po swojej najbliższej okolicy, bardzo szybko nas znudzi, a w konsekwencji zastanie porzucone. Nasza głowa nie toleruje w dłuższym czasie monotonii.
Ja jestem amatorem w pełnym tego słowa znaczeniu, hobbystą, sam sobie biegam, sam się odżywiam, sam dobieram sprzęt, prawie sam się rehabilituję itp itd. Dla mnie bieganie najpierw było celem do uzyskania formy, niezbędnej do poruszania się w górach niższych, a później powyżej 3000 mnpm. Następnie była to chęć dzielenia hobby z moją żoną i razem spędzania w ten sposób czasu.
W krótkim czasie okazało się, iż aby biegać, i rano, często o świcie, zmusić się do wyjścia, muszę mieć większe cele. Najpierw było to przebiegnięcie 5 km bez zatrzymywania, później poprawa prędkości na 5km, później 10 km bez zatrzymywania … cele były realizowane, więc apetyt rósł w miarę biegania – zaczęła się rodzić w głowie myśl – może będę kiedyś w stanie zaatakować dystans półmaratonu a i wreszcie maratonu – 42195 m, zmieścić się w limicie czasu, nie być ostatnim na mecie, a co najważniejsze nie skończyć jak Filippides.
Dlatego aby wytrwać w bieganiu, mieć z tego frajdę, przyjemność (kontrowersyjne ;)) trzeba brać udział w biegach zorganizowanych i to nie tylko w najbliższej swojej okolicy. Dzięki takim biegom zorganizowanym mamy określone najbliższe cele, do których chcemy w miarę się przygotować, a to już nakręca mobilizację do systematycznych treningów – jest jasno określony cel, jest motywacja 🙂
W ten sposób powstało u nas coś na kształt turystyki biegowej. Razem z moją żoną tak sobie truchtamy w różnych miejscach, często tak naprawdę ograniczonych tylko naszym budżetem i możliwościami czasowymi (dzieci, praca, codzienność)
W roku 2017 założyliśmy sobie cel – zdobycia Korony Półmaratonów Polskich – o celach pisałem wyżej, więc cel jak cel 🙂 5 półmaratonów wybranych przez nas z listy jaką przedstawia organizator (z 10 półmaratonów). W między czasie trochę innego biegania, bo nie da się wstać z kanapy i przebiec półmaraton, ba nie da się wstać z tej kanapy i przebiec 1 km ciurkiem i przeżyć.
Warunki startowe – cały sprzęt (buty, ciuchy, picie i jedzenie podczas biegu, plecaki, bidony) już mamy, albo jest dokupywany na bieżąco – nie uwzględnia tego poniższe zestawienie. Tak naprawdę co jest komu potrzebne to jego indywidualna sprawa, można biegać boso w samych szortach – tylko pytanie po co i w imię czego. Dlatego dla nas trochę tego “sprzętu” trzeba było mieć, więc kupowaliśmy to co nam potrzebne, rozciągając te zakupy w czasie.
W skład tego poniższego zestawienia wchodzą tylko następujące elementy kosztowe:
- wpisowe na udział w biegu
- dojazd
- nocleg
- jedzenie na miejscu
Nasza lista zrealizowana w 2017 r. przedstawia się następująco:
24 lokalizacje – w tym jedna zagraniczna – Szwecja – jak już wspominałem, minimalizacja kosztów tego najtańszego hobby, bo chciałoby się więcej 🙁
W liczbach przedstawia się to następująco:
Procentowy udział poszczególnych wydatków:
Oczywiście można wejść w polemikę i np, ograniczyć koszty noclegów, ale pytam się jak? Mamy spać w samochodzie? czy we własnym namiocie, czy może w ogóle nie spać i jechać na bieg tego samego dnia co start i zaraz wracać? Oczywiście nie śpimy w nie wiadomo jakich luksusach – zawsze staramy się znaleźć jak najbliżej startu/mety nocleg za sensowne pieniądze w warunkach, które pozwolą na wypoczynek.
Tak samo z jedzeniem – ale jak tu odmówić lokalnej kuchni? Po to jeździmy w różne miejsca żeby właśnie tej lokalnej kuchni skosztować, poznać – bieganie to drugi pretekst by tam być 😉 Kochamy jedzenie (różne) i kochamy jeść, więc tutaj bez lokalnej kuchni nie ma o czym mówić. Oczywiście ktoś powie, że jemy za dużo – to ja mu proponuję dzień przed startem np półmaratonu, zjeść za dużo, a następnie stanąć na starcie i zrobić trasę w np 1h50min – i w tedy wróćmy do rozmowy o jedzeniu za dużo 🙂
Największy koszt to dojazd. Większość to nasz prywatny samochód – czy pali dużo czy mało, czy można nim jechać oszczędniej czy nie, to pusta polemika – jest jaki jest, innego nie mamy. Cześć wyjazdów, o ile była taka możliwość, to PKP, a do Szwecji prom. Często wygrywa samochód, bo np czas dojazdu naszym samochodem to 4h, czas dojazdu PKP, autobusy, tramwaje itp itd – to np 11h (przerabialiśmy to w 2016 r.) – więc wolimy spędzić w podróży 4h niż w imię pseudooszczędności 11h – po takiej 11h podróży to trzeba następny dzień wypocząć, a nie stanąć na starcie i biec.
Koszt dojazdu przy 1 czy 2 osobach jest praktycznie taki sam, z racji tego, iż zdecydowana większość jazdy to był własny samochód, który pali prawie tyle samo czy jedzie w nim 1 czy 2 osoby.
Sumarycznie własnym samochodem zrobiliśmy 9753 km – bez podróży przez Bałtyk ;). Mieszkamy 40 km od Warszawy w kierunku Łodzi – to tak dla zobrazowania odległości dla tych punktów na mapie.
Wpisowe na te zorganizowane biegi przy dwóch osobach to 1/4 całości wydatków – spory koszt. Ale i tutaj drobna uwaga – tylko i wyłącznie tak “tanio” wyszło, bo na wszystkie biegi zapisywaliśmy się pierwszego dnia zapisów, kiedy to zapisy są najtańsze – a to często oznacza zapisywanie się na 6-12 miesięcy przed startem! Zapisy na ostatnią chwilę spokojnie osiągnęłyby ok 50% wszystkich kosztów, bo to jednak jest kosztowny element.
Na zakończenie tego roku powstała niezła kolekcja pamiątek/zdobyczy, często okupionych dużą dawką walki na trasie ze sobą, z trasą, z pogodą:
A także główny cel na ten rok, który został w pełni zrealizowany:
Czy to bieganie to takie najtańsze hobby? Prawie 15 000 zł/osoba na rok, nie jest małą kwotą, a jakby doliczyć do tego buty, ciuchy, wyposażenie, to kwota spokojnie szybuje w górę – i nie mówię tutaj o gadżetach tylko na pokaz, ale o czymś co uprzyjemnia to bieganie.
Dla porównania – jednorazowy wyjazd do Afryki (2-3 tygodnie) by “pochodzić” po wulkanie Kili to ok 15 tyś zł. W bieganiu mamy za porównywalną kwotę całoroczną “zabawę” w różnych miejscach + sporo innych atrakcji około biegowych, więc z tego punktu widzenia nie jest najdrożej – oczywiście można też biegać wokół Kili – jest to jedno z moich marzeń, ale to już potrzebny sponsor 🙁 bo taki pobyt to najlepiej z miesiąc na miejscu by się odpowiednio zaaklimatyzować.
Tak naprawdę to wszystko zależy od punktu odniesienia i do czego się porównujemy.
Dla kontrastu – leżenie przed TV w tym czasie kosztuje nas tylko prąd – czyli dla nowoczesnego TV to będzie koszt ok 200 zł/rok + piwo i chipsy jako dodatkowe urozmaicenie 🙁
Pozostaje jeszcze jeden aspekt – fizjoterapia – praktycznie koszty lecą w górę bez ograniczeń, a rezultaty często mizerne, ale w tym miejscu ten temat pominę, bo tylko głupiec wierzy że jest niezniszczalny i wszystkim obok przytrafiają się kontuzje a tylko nie mnie.
Bieganie w 2017 r. zamknąłem Maratonem w Toruniu – cel został osiągnięty – oczywiście chciałoby się w innym stylu, w innym czasie, ale jest dobrze tak jak jest.
Czy wrócę do biegania? Na razie po zrobionych tylko w 2017 roku prawie 1800 km biegowo mam dość 🙁 Miałem już kalendarz rozpisany na cały 2018 r. ale w tej chwili płonie w kominku – nie wiem co będzie w 2018, ale na teraz, na ten moment, bieganie zostaje odwieszone na wieszak, dołączając do innych, wcześniej zrealizowanych przeróżnych hobby.
Masa czasu, pieniędzy i wyrzeczeń musiała być poświęcona by zrealizować plany na 2017 r. Teraz z perspektywy “wykonania” stwierdzam iż chyba nie do końca tak to się wszystko powinno potoczyć – wspomnienia te dobre jak i te złe pozostaną z nami – a będąc na emeryturze chciałbym być w takim zdrowiu i mieć możliwości finansowe by to powtórzyć 🙂
Kompletnie w odstawkę poszły inne moje hobby, przez co wpadłem w taki monotematyzm biegowy, wypadając jednocześnie z całej reszty innych, często bardziej ciekawych rzeczy. Bieganie jest bardzo czasochłonne – nawet na moim amatorskim poziomie. Wybiegania po 15-30 km same się nie zrobią i nie trwają chwili, 60-80 km tygodniowo także nie trwa parę minut. Faktem jest, iż robiłem to o świcie, rano, przed pracą, tylko że doba nie jest z gumy, a siły nie są niewyczerpalne 🙁
Jak zawsze jest pewna cienka, niewidzialna granica, w tym przypadku pomiędzy bieganiem jako hobby a bieganiem-trenowaniem dla konkretnych celów (np. maraton). Ja zawsze, zabierając się za jakiś “temat”, staram się wejść w niego jak najmocniej, tak by go najdokładniej jak tylko będę potrafił zrozumieć, poznać, zgłębić. Bardzo często przekraczam tę granicę i tylko kwestia jak szybko to do mnie dotrze, aby zrobić bezpieczny krok wstecz. Właśnie ten moment w tym temacie u mnie nastąpił.
Głowa pełna pomysłów i planów, bo chciałoby się jeszcze zrobić jakiegoś tam rzeźnika, jakiegoś żelaznego-człowieka … ale ciało nie współgra z głową i portfelem.
Czas zająć się czymś innym a bieganie zapewne zostanie jako środek, który pozwoli zrealizować inne cele – tak jak to było na początku mojej przygody z bieganiem.
Historia zatoczyła koło! w moim przypadku kolejny raz.