Zrobione: Tatrzański spacerek 4x2000mnpm

Jakoś w ostatnim czasie ciężko mi wychodzi zaplanowanie i zrealizowanie wyjazdu w góry. A to pogoda, a to czas i inne zdarzenia krzyżują plany. Podobnie było tym razem. Obserwowane od paru dni prognozy pogody, mówiły jednoznacznie, w piątek ostatni dzień w miarę dobrej pogody, od soboty załamanie pogody, włącznie z opadem śniegu na Kasprowym.

W związku z takimi prognozami zapadła szybka decyzja – wyjechać w Tatry trzeba w czwartek, przenocować, i w piątek jeszcze przed świtem wyjść na szalk.

Wiele czynników miało wpływ na wybór planu trasy. Trasa ta także miała pokazać pewne gotowości bądź jeszcze braki w przygotowaniach do innych planów. Dlatego padło na Tatry Zachodnie, taka sobie pętelka, a “przy okazji” wyszedł fajny cel – przejście za jednym zamachem czterech dwutysięczników: 4×2000 mnpm (Starobociański Wierch 2176m, Kończysty Wierch 2003m, Jarząbczy Wierch 2137m, Wołowiec 2062m) 🙂

Plan na piątek był następujący:

Wg szacowanych czasów przejść i dystansu:

Niespełna 35 km, czas przejścia ok 12h, suma podejść niespełna 1900 m.

Profil – cóż, jest to trasa wymagająca kondycyjnie, ale i wytrzymałościowo, bo sporo podejść i zejść, a także sporo czasu spędza się jednak na wysokści w okolicach 2000mnpm.

By zachować margines bezpieczeństwa i zejść jeszcze za dnia, a także by uniknąć pogarszającej się pogody około godziny 16-tej, zapadła decyzja – wyjście na szlak godzina 5:00 🙂 Pobódka 4:00 – tak się miło zaczyna ten dzień.

Trochę z lekkim spóźnieniem zaczynamy ten dzień wchodząc w Siwej Polanie (867 mnpm) na szlak o godzinie 5:17.

Po chwili docierają do nas z różnych stron porykiwania jeleni – a nad głowami czyste, gwieździste niebo. Zapowiada się doskonale.

Słońce zaczyna nieśmiało wstawać:

Po powolnym spacerku – jak to kolega Marek skwitował: dlaczego tak wolno idziemy? kiedy już dzień na dobre wstał, schodzimy z asfaltowej drogi w teren bardziej górski. Jest 6:23. Najpierw interesuje nas Iwanicka Przełęcz 1h45′, później Siwa Przełęcz 2h35′ przecodząc przez Ornak.

Zaraz po wejściu na żółty szlak otrzymujemy informację, iż szlak na długości ok 1km uległ uszkodzeniu i bardzo szybko widzimy skutki mocnych ulew, trzeba trochę kombinować jak bezpiecznie przejść przez wyrwane koryta po spływających rzekach.

Szlak pnie się w górę

Po fajnym, spokojnym spacerku o świcie, w bardzo komfortowych warunkach docieramy do Iwanickiej Przełęczy (1495 mnpm).

Czas na śniadanie, by pozyskać trochę energi przed czekającym nas monotonym podejściem. W kierunku Ornaka wyruszamy o 7:42.

 

Orank nie jest niczym oznaczony, dlatego ciężko się zorientować, czy jeszcze jest przed nami, czy już za nami. Wg śladu GPS szczyt Ornak (1867 mnpm) osiągamy o 8:20.

W między czasie okazje się, jak to w górach, iż progozy sprawdzają się słabo. Wiatr, który miał wiać i wzmagać się od godziny ok 12:00 już wieje mocno, czasami bardzo mocno.

Wychodząc na grań Ornak ukazuje się nam piękna paorama Tatr, i nasza dzisiejsza trasa.

Walcząc już dośc mocno z silnym wiatrem o 9:17 docieramy na Siwą Przełęcz (1812mnmp).

Przed nami ogromny z tej lokalizacji Starobociański Wierch (2176mnmp) – więc szybko licząc do wciągnięcia w górę 364m przewyższenia, a szlak się wije:

Wiatr nie pozwala o sobie zapomnieć, nawet mając wokół siebie taką panoramę:

Po dającym wycisk zmaganiu z silnymi porywami wiatru i ostrym podejściem, o 10:23 stajemy na Starobociańskim Wierchu (2176mnpm).

Teraz można powiedzieć z górki i za chwilę (11:05) jesteśmy na Kończystym Wierchu (2002mnpm)

Drogowskaz wskazuje najbliższe nasze punkty: Jarząbczy Wierch za 45min, Wołowiec 2h35min.

Zmierzając w kierunku Jarząbczego:

Teraz to już nawet nie zmagając się, ale walcząc o utrzymanie się na szlaku, a nie 1000m niżej z porywistym wiatrem o 11:40 docieramy na Jarząbczy Wierch (2137mnpm) – 3 dwutysięcznik z naszej dzisiejszej drogi.

Na Kończystym Wierchu, niestety nie da się ustać, porywy wiatru mają dobrze w okolicach 100km/h – szybki rzut oka na najbliższy cel, wg znaku oddalony o 1h50min marszu, wg “oka” wydaje się to sporo dalej:

Z Kończystego szybko schodzimy, jest ostre zejście. Powoli zmierzamy w kierunku Wołowca, czwartego dwutysięcznika na dzisiaj. Po drodze nie możemy sobie darować urozmaicenia szlaku, bawiąc się trochę w skałkach 🙂 znajdując zaciszne miejsce robimy sobie dłuższą przerwę na obiad i chwilę odpoczynku.

O godzinie 13:50 docieramy na nasz czwarty dzisiejszego dnia dwutysięcznik – Wołowiec (2063 mnpm).

W tym miejscu warto spojrzeć za plecy – jeszcze przed chwilą tymi górkami szliśmy:

Łyk ciepłej herbaty, banan na energię, chwila odpoczynku cowając się za skałkami przed ciągle szalejącym wiatrem.

O 14:11 schodzimy na Zawracie.

Tu podejmujemy decyzję o rozdzieleniu się – Marek schodzi do schroniska w Chochołowskiej przez Zawracie, a ja przez Grzesia. Jest to jedna z moich ulubionych tras, idealna do zbiegnęcia, więc mam w planie trochę potruchtać – niestety w tym momencie, nie wiem jeszcze o przedziwnej decyzji TPN i o kompletnym zniszczeniu tego pięknego szlaku – już za chwilę się o tym dobitnie i boleśnie przekonam 🙁

Widok z Rakonia:

Poruszając się dalej po grani dochodzę do Grzesia. Całe szczęście na tym odcinku przestało już tak mocno wiać, zrobiło się wręcz ciepło.


Teraz muszę zrobić małą dygresję. Kiedy w 2015 roku byłem w Afryce, wchodząc na Mt Meru na ślicznym szlaku natrafiłem na takie oto dziwadło:

Zapytałem się mojego przewodnika oco codzi i co to ma być? Odpowiedział mi, a za chwilę sam się o tym przekonałem, następująco: “Biały człowiek lubi beton, nie lubi błota, więc władze parku wysypują gruz/tłuczeń na piękny szlak, następnie zalewają te kamienie betonem.” W tedy powiedziałem mu, że to jakaś kompletna głupota, bo my nie jeździmy w góry, by chodzic po betonie, ale właśnie po naturalnych szlakach, po miekkiej ziemi, korzeniach, to jest cały urok gór.

Nie sądziłem, że ten debilny pomysł zostanie przeniesiony w nasze Tatry. Niestety, nie czekałem za długo – mamy 2018 r. i jeden z piękniejszych szlaków ze Schroniska Chochołowska na Grzesia, w chwili obecnej wygląda tak:

Albo został zniszczony wysypanymi luźnymi kamieniami, na których to stopy uciekają w dowolnych kierunkach jak chcą, albo ze ścieżki leśnej o szerokości 1m została zrobiona droga o szerokości 3m, albo ułożono kamienie w taki sposób, że bardzo łatwo o skręcenie kostek, a w ostateczności szlak jest komletnie zniszczony przez prowadzoną zrywkę 🙁

Jakby na złość TPN ustawił tablicę, z hasłem: “Z miłości do gór”!

Przeprzaszam bardzo TPN, ale te zniszczenia na pięknym szlaku Chochołowska-Grześ to z waszej miłości do gór? Czy za dużo było wycieczek do Afryki? Normalnie jako komentarz mam tylko niecenzuralne słowa 🙁 Teraz czekam na puszczenie wozów albo elektrycznych samochodzików na sam szczyt Grzesia, ustawieniu oświetlenia na drodze do Morskiego Oka i co chwila budek z piwem, bo to najwyraźniej są oczekiwania “turystów” jakim TPN stara się sprostać 🙁


Przez tę niespodziankę, na jaką natrafiłem schodząc z Grzesia, z szybkiej trasy zrobiła się męczarnia i walka z samym sobą, by w ogóle dotrzeć do schroniska.

O 17:46 wraz z kolegą Markiem dotarliśmy cało i szczęśliwie na miejsce naszego porannego startu, kończąc tę piękną, ale i wymagającą trasę.

Podsumowanie całego dnia:

Dystans: 37km

Minimalna wysokość: 867 mnpm

Maksymalna wysokość: 2163 mnpm

Suma podejść: 2313 m

Suma zejść: 2333 m

Czas trwania całego spaceru: 12h20min (w tym przerwa na śniadanie, drugie śniadanie, obiad i walkę z wiatrem :)).

Leave a Reply

Your email address will not be published.

 

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.